_

←
|
SKASUJ TO ZDJĘCIE!
Wieczór opada nad Warszawą powoli, miękko rozlewając ciepłe światło między szare bloki PRLu, nowoczesne wieżowce i monumentalny Pałac Kultury i Nauki, który góruje nad miastem niczym odległy, zimny olbrzym. Przed budynkiem, na rozległym placu, siedzi niewyróżniający się od innych brudny menel. Nie goni już za niczym - nie za sławą, nie za władzą, nie za sensacją. Ma tylko siebie i swój świat, w którym cisza jest ważniejsza niż hałas.
Przy kontenerze, który nazwa swoim domem, zniszczone krzesło, zapomniane przez wszystkich, jest jego tronem. Gryzie jabłko, obserwuje przechodniów, którzy mkną obok jakby byli częścią osobnego spektaklu. Niedopalony ogarek świecy sprawia wrażenie rekwizytu z innego świata.
Nagle tuż obok, staje mężczyzna w płaszczu; przygarbiony, w okularach, lekko zezujący. Papieros plami mu palce dłoni. Jest jak duch przeszłości, który zbyt długo kroczył przez świat, by teraz przestać myśleć.
— Im wyższe budowle — mówi patrząc w górę — tym większy cień rzucają na ludzi.
— Albo większy cel dla pioruna — menel patrzy na niego z ukosa i uśmiecha się lekko, choć bez radości.
Milczą chwilę. Wiatr porusza na ziemi plastikową torbę, która miota się jak samotna tancerka w transie.
— Chcesz jeszcze czegoś od świata poza nawaleniem się?
— Jedyne czego chcę to żeby mi nikt nie przeszkadzał.
— A ja chcę, żeby mnie wysłuchał — intelektualista cedzi słowa i zapala następnego papierosa.
Z oddali dobiega ciche kliknięcie. Mężczyzna około pięćdziesiątki, z lekko zmęczoną twarzą, trzyma w ręku małą Lajkę. Bez słowa robi zdjęcie. Nie pyta o zgodę. Fotografuje odruchowo, bo żyje łapiąc chwile, które szybko uciekają.
— Zrobiłeś zdjęcie — mówi spokojnie menel i podnosi wzrok.
— Tak — odpowiada fotograf bez uśmiechu.
— Nie spytałeś — ciągnie bezdomny, głosem bez złości ale pewnym.
— Nie pyta się światła, czy może padać na twarz.
Intelektualista odwraca się w ich stronę z zaciekawieniem.
— Twój aparat to twoja świadomość?
— To moje oko, moja pamięć, mój sposób mówienia gdy brak słów — odpowiada fotograf.
Menel patrzy na niego z chłodnym spokojem.
— Słowa można wycofać, zdjęcia zostają. To jak więzienie.
— Więzienie, które czasem pozwala pamiętać, że ktoś naprawdę istniał.
Na chwilę zapada cisza. Jedynie dźwięki miasta mieszają się z ich oddechami.
— Ale czy to „bycie” na zdjęciu to jeszcze my? — zamyśla się intelektualista — Czy tylko piksele z drugiej ręki?
— Nie wiem — mówi fotograf i rzuca wyczytanym gdzieś frazesem — Ale czasem jedno zdjęcie może zmienić więcej niż sto książek.
Menel patrzy wprost w obiektyw.
— To nie jest zdjęcie mnie — mówi. — To obraz twojego problemu z tym, że ja istnieję inaczej niż reszta.
Fotograf spuszcza wzrok na aparat, jakby nagle poczuł ciężar tego momentu.
— Może właśnie to powinien zobaczyć świat — odezwał się intelektualista. — Że wolność nie zawsze jest piękna i nie wszyscy chcą być odnalezieni.
— Nie wrzucę tego w sieć — mówi fotograf. — Zachowam dla siebie na wypadek, gdybym kiedyś zapomniał, co znaczy żyć bez lęku.
Odwraca się i odchodzi, Lajka zwisa z jego ramienia jak przedłużenie jego duszy. Menel powoli wraca do swojego jabłka.
— Niech zabierze ten moment — mówi cicho. — Ja i tak już jestem gdzie indziej.
Intelektualista stoi chwilę w milczeniu, w końcu odwraca się w stronę przechodzący po placu Centralnym ludzi.
— Może pierwszy raz od lat nic nie muszę pisać — mruczy do siebie.
•
Kiedy oddalał się powoli od placu, mężczyzna z Lajką ciągnął ze sobą ciężar tego wieczoru jak niewidzialny kamień. Nie pierwszy raz w życiu zrobił zdjęcie bezdomnemu. Ale tym razem coś było inaczej — coś, co nie dawało mu spokoju. Stał pod latarnią, wyciągnął aparat i przejrzał ujęcie. Twarze, gesty, nieprzemijająca cisza między słowami dwóch tak różniących się od siebie gości. Niby inni a jakby tacy sami. Wyrzeźbieni inaczej, ale wciąż z tej samej gliny.
Specjaliści od mechaniki kwantowej mówią, że to co obserwujemy wpływa na to co jest rzeczywiste. Światło i cząstki zachowują się inaczej, gdy są obserwowane. Wydawało mu się, że jego zdjęcie było jak ten eksperyment: chwila zmieniała swoją naturę, bo ktoś ją złapał, ale zarazem nie można jej było do końca uchwycić. Bo czy menel naprawdę był tym, kim się wydawał? A może w tym obrazie, zatrzymanym na matrycy, był też on sam - fotograf, z jego własnymi lękami i nadziejami?
Zdjęcie nie było tylko odciskiem światła na matrycy aparatu. Było interakcją między nimi trzema i tym co niewidzialne. Między wolnością a niewolą bycia „zatrzymanym”.
„No ale przecież wolność”, pomyślał „To stan, który istnieje tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy”.
Zerknął na ekran aparatu i czuł, że trzyma w rękach coś więcej niż fotografię. To był fragment nieskończoności — bo każdy moment ma nieskończenie wiele potencjalnych wersji, które rozgałęziają się w czasie i przestrzeni. Każde zdjęcie to wybór jednej z tych gałęzi. Wybranej, ale nie jedynej.
Zamknął oczy i na chwilę zapomniał, że jest świadkiem świata, który sam zdefiniował jako zmęczony, szorstki i brutalny. Przypomniał sobie, że mimo wszystko — w ludziach, w ich rozmowach — jest coś prawdziwego. I że czasem zatrzymanie tej prawdy w kadrze, nawet bez zgody, ma sens. Bo to, co widzimy, nie jest stałe. Jest falą, jest cząstką. Jest tym, co na moment może się przekształcić w wieczność.
Schował aparat do torby, ale w ostatniej chwili spojrzał jeszcze raz na ekran. Zdjęcia nie było. Zniknęło. Jakby Lajka odmówiła współpracy — jakby sama uznała, że tej chwili nie da się zatrzymać.
Poczuł dziwny chłód. Przesunął palcem po ekranie jeszcze raz, przycisnął kilka guzików. Nic — fotografia wyparowała bez śladu. „Co do cholery”, pomyślał. „Niemiecki chłam!”
Przypomniał sobie słowa menela — o wolności, która istnieje tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy. Przez chwilę przemknęła mu przez głowę myśl, że być może aparat sam zdecydował, że tej wolności nie da się uwięzić. Bez zastanowienia odwrócił się i wrócił na plac przed PKiN. Mrok już gęstniał, światła latarni rysowały długie cienie.
Bezdomny siedział tam tak jak przed chwilą — tylko tym razem bez intelektualisty.
•
Fotograf staje kilka kroków dalej i znów podnosi aparat do oka. Nie chce robić nic więcej. Chce patrzeć, chłonąć tę chwilę bez próby jej zatrzymania. Słyszy cichy śmiech.
Menel podnosi głowę i patrzy na niego z drwiącym uśmiechem.
— Może twoja Lajka wie coś, czego ty jeszcze nie pojmujesz? — mówi powoli. — Że nie wszystko musi istnieć w zapamiętanej formie.
— Może, ale coś w tym miejscu wciąż mnie woła.
Bezdomny wstaje, sięga do kieszeni i podaje mu mały kamyk.
— Weź to. Kamień jest ciężki, ale prawdziwy. Możesz go trzymać, gdy światło ucieknie. — Fotograf przygląda się małemu kawałku martwej materii. W jego prostocie jest jakiś rodzaj prawdy, który nie był odbity w pikselach - po prostu był. Zaczyna rozumieć, że czasem trzeba odpuścić próby zatrzymania chwili i po prostu ją nosić w sobie. Może prawdziwa wolność to nie to, co sfotografowane, ale to, co przeżyte? Kamień w dłoni - mały ale ciężki, chłodny, prawdziwy. Przez chwilę wpatruje się w niego, jakby szukał odpowiedzi. Nagle, w niewiadomej impulsywności, ciska nim w stronę przechodzącego obok mężczyzny. Kawałek martwej materii odbija się od chodnika. Menel uśmiecha się szeroko i podaje mu kolejny kamień.
— Rzuć — mówi łagodnie, jak nauczyciel dający uczniowi nowe narzędzie do zrozumienia świata. — Niech twoje czyny zaburzą spokój tego teatru, bo tylko wtedy możesz poznać prawdę o wolności.
Fotograf patrzy na niego z mieszanką zaskoczenia i niepewności, trochę wbrew sobie, powoli zaczyna rzucać kolejne kamienie, celując w przypadkowych przechodniów. Ludzie cofają się, zaczynają zwracać uwagę a niektórzy wyciągają telefony.
Wtem nie wiadomo skąd wraca intelektualista-literat. Spogląda na scenę z powagą i lekkim rozbawieniem.
— No proszę. Anarchia w najczystszej postaci — rozbawienie na twarzy zaburza powagę jego osoby — Wolność jako akt sprzeciwu. Kamienie, które rzucasz, to symbole twojej egzystencjalnej rewolty! Ale czy rzucając kamieniami, naprawdę wyzwalasz siebie? Czy może stajesz się uczestnikiem absurdalnego spektaklu, w którym przemoc jest tylko kolejną formą zniewolenia?
— Może właśnie dlatego warto rzucać? — Bezdomny uśmiecha się jeszcze szerzej. — Bo ten spektakl i tak trwa. Jedyne co możemy, to tylko odrobinę go pozakłócać.
Literat przygląda się kamieniom w dłoniach fotografa.
— Filozofia jest jak kamień rzucony w staw — mówi po chwili. — Fala, która rozchodzi się dalej, zmienia wszystko, choć sam kamień wraca na dno.
Fotograf wzdycha cicho, patrząc na nich obu. W tym dziwnym trójkącie mocy, słów i kamieni czuje, że przestaje być biernym obserwatorem.
— Może wolność to nie tylko milczenie albo zatrzymywanie chwili — mówi w końcu. — Może to także odwaga, by wywołać zamieszanie, nawet jeśli niczego to nie zmieni.
— Dokładnie. Wolność jest zawsze wyborem — intelektualista kiwa głową — Wyborem, który boli.
Gdy kamienie cicho stukają o chodnik, z tłumu wyłania się młoda dziewczyna. Wyraźnie zdenerwowana, z wyrazem twarzy, który nie wróży nic dobrego.
— Co wy, kurwa, wyprawiacie?! — rzuca, przerywając ciszę. — Rzucacie kamieniami w ludzi jak jacyś debile! To jest miejsce publiczne, a nie wasza jebana filozoficzna scena!
Bezdomny patrzy na nią z pobłażającym uśmiechem, jak na hałaśliwego motyla, którego trzeba delikatnie złapać.
— Młodość — zaczyna leniwie — ma w sobie coś wulgarnego. To ten etap, gdy wszystko jest czarne albo białe, a cierpliwość to pieśń przyszłości.
— Tak, młodość, z całym swoim niepokojem i gniewem, to bunt wobec świata, który nie potrafi jeszcze przyjąć jej żądań — Intelektualista podnosi brew i dokłada swoją cegiełkę — Ale czy to nie jest właśnie ten moment, kiedy rodzi się prawdziwa świadomość?
Twarz dziewczyny wykrzywia grymas, ale nie daje się zbić z tropu pseudofilozoficznym bełkotem.
— Świadomość? Świadomość to fakt, że stoicie tu i pierdolicie coś o wolności, a ja muszę uważać, żeby nie dostać kamieniem w łeb! — krzyczy, czerwieniąc się ze złości.
— Wolność zawsze jest niekomfortowa, dziewczyno — menel wstaje powoli i podchodzi do niej, patrząc głęboko w oczy. To nie jest bajka o bezpiecznym placu zabaw. To zderzenie z rzeczywistością, która jest często brutalna i chaotyczna.
— Wolność wymaga odwagi! — intelektualista dołącza do rozmowy z lekkim uśmiechem — Nie tylko twojej, ale i naszej. I może w tym chaosie jest ukryty jakiś porządek, który dopiero zaczynamy rozumieć.
— No to powodzenia z tą waszą „wolnością” i „świadomością” — Dziewczyna przewraca oczami — Bo na razie to tylko cyrk, a ja mam dość.
Menel i literat spoglądają na siebie, jakby dzielili między sobą cichy śmiech.
— Młodość jest jak woda, co burzy spokojne tafle.
— A jednak bez niej świat by stał w miejscu.
•
Zrobiło się cicho. Dziewczyna zniknęła w tłumie, a plac, mimo swojego monumentalnego chłodu, zdawał się nagle zwęzić, jakby przestrzeń skurczyła się pod ciężarem myśli.
Bezdomny usiadł na krawężniku, intelektualista oparł się o mur, a fotograf stanął nieopodal, wciąż trzymając w dłoni kamień - symbol nieuchwytnej wolności.
— Powiedzcie mi — zaczął, patrząc na obu starszych mężczyzn — czy wy naprawdę istniejecie? Czy może jesteście jedynie postaciami w czyjejś wyobraźni? Na przykład w mojej?
— A może to ty jesteś tylko cieniem na ścianie jaskini, projekcją światła, które ktoś inny rzuca na mur? — menel kontynuował swoje platońskie oczywistości — Istnienie to przecież coś, co definiujemy przez percepcję, przez świadome doświadczenie. Ale czy percepcja jest pewna?
— Myślę, że to pytanie jest istotą egzystencjalnego dramatu — zamyślił się głęboko literat — Jeżeli świat, w którym jesteśmy, jest konstruktem czyjejś wyobraźni, to nasza wolność jest równie iluzoryczna, jak to, co widzimy. Ale nawet jeśli jesteśmy czyimś wytworem, to ta świadomość siebie, to nasze „bycietu”, jest dla nas jak najbardziej prawdziwe.
— Więc może jestem tylko przypadkowym snem? — Fotograf skrzywił się, ściskając kamień — A moje zdjęcia to nic więcej niż echa tego snu... Ale w tym śnie odczuwam ból, radość, wątpliwości. Czy to nie wystarczy, by czuć, że istnieję?
— A jeśli wyobraźnia, która nas stworzyła, również jest wytworem jeszcze większej wyobraźni? W nieskończonym zwierciadle odbić nie ma ani początku, ani końca.
— I właśnie dlatego musimy zaakceptować odpowiedzialność za nasze istnienie, czy prawdziwe, czy wyimaginowane. Bo to, co robimy z naszym czasem i wolnością, definiuje nas bardziej niż pytania o istotę bytu.
— Więc może to nie ma znaczenia, czy jesteśmy prawdziwi, czy tylko projekcją — Fotograf skrzywił się, ściskając kamień — Ważne, że możemy rzucać kamieniami, mówić, myśleć i czuć. I jeśli choć na chwilę pozwalamy sobie być naprawdę, to jesteśmy.
•
Milkną. Noc zaciska wokół przechodniów chłodną ciszę.
Nagle, nie wiadomo skąd, podbiega do nich mężczyzna w kapturze. W mgnieniu oka wyrywa fotografowi małą Lajkę z rąk i zaczyna uciekać.
—Stój, kurwa! — głos fotografa brzmi jak echo, które nie dotarło do rzeczywistości. Wzburzenie i lęk znika jednak po chwili. Zamiast złości czy paniki, czuje… ulgę. Jakby nagle zrzucił z siebie ciężar, który ciążył mu od dawna.
— Widzisz? Stracić aparat to jak uwolnić się od kajdan! — menel uśmiecha się szeroko i klaszcze w dłonie — To nie jest twój pan, tylko narzędzie. Prawdziwe zdjęcia zapisujesz w pamięci i duszy.
— To prawda! Złodziej ukradł ci tylko rzecz zewnętrzną, ale nie może ci zabrać twojej wolności ani tego, co w tobie — literat dokłada z entuzjazmem — Teraz jesteś całkowicie wolny, niezależny od sprzętu, od form i od ograniczeń.
Fotograf zaczyna się śmiać.
— Zajebiste! Prawdziwa wolność. W sumie chyba nigdy nie czułem się tak wolny. Nie muszę już nic zatrzymywać. Mogę po prostu być i obserwować.
— Teraz masz coś, co naprawdę należy do ciebie — mówi bezdomny i wyciąga z kieszeni następny kamień — Masz. Nie wymaga baterii, nie robi zdjęć, nie kradnie chwil. Tylko jest.
— Wolność polega na rezygnacji z iluzji kontroli. Uwolniłeś się, stary! — intelektualista kiwa z aprobatą głową.
•
Fotograf odsunął się od nich i zamyślił głęboko. Zerkał na kamień, który trzymał w dłoni. Nagle przemknęła mu przez myśl niepokojąca idea, która rozlała się w jego głowie jak mętna mgła. „Może to ja sam, zanim urodziłem się jeszcze, wymyśliłem swoje całe życie?”, przemknęło mu przez głowę z lękiem i fascynacją zarazem. „Jakby moje istnienie było scenariuszem, który napisałem sam dla siebie w ciemnej nieświadomości przed narodzinami”.
Nie było już sensu pytać o przeznaczenie czy przypadek, bo granice między nimi zdawały się zacierać, mieszać i znikać. „Jeśli to ja sam jestem autorem tego, co nazwałem swoim życiem, to czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie? Czy przypadek to tylko inna nazwa tej samej improwizacji, którą zapisałem sam przed sobą?, jego myśli biegły szybciej niż słowa ulicznych filozofów, którzy gdzieś w oddali rozmawiali o wolności i bycie. Czuł, że jego wolność zaczeła się znacznie wcześniej — jeszcze przed pierwszym oddechem, jeszcze przed tym, nim ktokolwiek mógłby mu narzucić jakikolwiek sens. „Może świat, który nazywamy rzeczywistością, to tylko scena, a my to aktorzy i widzowie jednocześnie. Czy napisałem ten monolog zanim się pojawiłem?”, patrzył na pustkę placu, która zdawała się pulsować nieznanym rytmem. „W takim razie przeznaczenie i przypadek to dwie strony tej samej monety, którą sam kiedyś rzuciłem — jeszcze zanim nauczyłem się ją trzymać”.
•
Fotograf wrócił do swoich towarzyszy powoli obracając między palcami mały kamień. Bezdomny próbował zapalić ogarek a intelektualista wciąż niedbale palił papierosa. Jednak w ich oczach błyszczała ciekawość.
— Powiem wam coś — zaczął fotograf cicho, z lekkim drżeniem w głosie. — Przed tym wszystkim, zanim się urodziłem, wymyśliłem sobie swoje życie. Tak, jak scenariusz, który napisałem sam dla siebie, w ciemności nieświadomości.
Menel podniósł brwi, uśmiechnął się z przekorą i spojrzał porozumiewawczo na literata.
— No kurwa, serio, człowieku? Ty tu sobie scenariusz napisałeś „przed urodzeniem”? A co, może jeszcze reżyserem jesteś? Wiesz, że to brzmi jak bajka dla debili, którzy nie mogą znieść, że życie to pierdolony chaos?
— Tak, stary, masz problem z zaakceptowaniem faktu, że nie jesteś jakimś tam bohaterem z farsy — Literat przytaknął, zaciągając się papierosem tak mocno, że popiół spadł na bruk — Jesteś kurwa pionkiem we wszechświecie, który ani nie zna planu, ani nie ma scenariusza.
— Rzucaj kamieniami albo spierdalaj stąd z tym swoim filozofowaniem. Świat nie czeka na twoje rozkminy o przeznaczeniu i przypadku. To jebany wir, który albo pociągnie cię ze sobą, albo rozjebie na kawałki.
— Sens? Jeb go w dupę, nie ma żadnego sensu! Są tylko chwile, które kurwa trwają, i decyzje, które kurwa podejmujesz, czy tego chcesz, czy nie.
— Jebanie się nad sensem to strata czasu. Lepiej zrobić coś z dupy, niż siedzieć i się pierdolić z głupimi myślami.
— I to jest wolność, kurwa, której nie nauczą na żadnym kursie. Wolność, która smakuje jak wino i krew.
— Chwila! Co wam tak odpierdoliło? Czemu zachowujecie się tak wulgarnie? Gdzie podziała się wasza mądrość i doświadczenie?
— Mądrość? A po co ci mądrość w ładnym opakowaniu, jeśli z nie czujesz smaku życia? Doświadczenie uczy, że piękne słowa często znaczą jedno: chujowa prawda.
— Mądrość bez szczerości to jak alkohol bez procentów — udaje, że coś daje, ale nic nie czujesz. Lepiej mówić prosto, niż pieprzyć się w gębie.
— Mądrość bez jadu to jak życie bez walki - nic nie warte.
•
Kurwa! Chuj! Pizda! Cipa! — trzech kolesi wykrzykuje wulgaryzmy na środku nowo wybudowanego placu. Zataczają się i przytrzymują murów śnieżnobiałego Muzeum Sztuki Nowoczesnej — Jebać wszystko! Jebać nas!
Nagle powietrze robi się cięższe, a dźwięki miasta stają się przytłumione, jakby świat wokół nich zaczął cichnąć i rozmazywać kontury otoczenia.
Menel przeciera oczy, a jego twarz blednie. Intelektualista patrzy na niego z niepokojem, a potem na fotografa.
— Co robisz?
— Nic. Odkrywam karty i sprawdzam — mówi cicho i wyciąga z kieszeni Lajkę.
— Przecież ten chuj ci ją zajeba… Przecież ci ją ukradli? — Bezdomny próbuje zatamować przekleństwa wylatując mu z ust.
— Czujecie to? Może to jest prawdziwa wolność? Świadomość własnego nieistnienia. Wydaje wam się, że wiecie już wszystko. Przemyśleliście każdy problem pierdylion razy, zmierzyliście go z każdej możliwej strony, a tak naprawę jesteście tylko małymi pikselami, które dziwnym zrządzeniem losu ułożyły się w pewnym momencie w ciekawie wyglądający obraz. — Fotograf podniosł aparat i wyświetlił zdjęcie, które zrobił na początku. Dwóch tak różnych od siebie ludzi ujętych w zwyczajnym, niczym nie wyróżniającym się kadrze. Kilka szybkich ruchów palca - delete picture, OK - i nie ma już filozofów, ani na zdjęciu ani w życiu. Bo na co oni komu potrzebni?
←
|