ROBERT KRESA | ZIMA



_




ZIMA



— Co pan tu na moim polu? Z geodezji? Po niedzieli chodzicie?
— Nie z geodezji - zdjęcia robię. Krajobrazowe.
— Krajobrazowe? Pacz pan. Tyle lat po nim orze i nie wiedziałem, że ono krajobrazowe. I co? Do gazety to pójdzie? Że niby jakieś?
— Nie do gazety. Zdjęcie na ścianę, dla ozdoby będzie.
— Na ścianę? No to rób se pan. Ino ja bym na ścianie wolał ładny obrazek powiesić a nie pole puste. Pan z Ciechanowa?
— Z Warszawy.
— To daleko po to zdjęcie zajechał. A auto gdzie?
— Kolega zabrał.
— Jak zabrał?
— Miał coś do zrobienia w mieście, podrzucił i pojechał dalej. Do trasy chyba stąd niedaleko? Jak dojść?
— Piechoto bedzie iść?
— Piechotą.
— No to pójdzie na prawo, tam za wsią dojdzie do stawu i skręci w lewo w droge do asfaltówki. Stawu musi pan dobrze wypatrzeć, bo zapiździone tak, że pewnie nie widać. Jak  minie krzyż, to zaraz za zakrętem dojdzie do trasy, do przystanku. Tylko… — podrapał się pod czapką — …tylko pekaesa to pan już dziasiaj nie złapie, bo późno.
— Nie. Kolega będzie wracał to mnie zabierze z powrotem.
— Aaa… Bo jak pekaesem to za późno — podniósł rękę i pomachał — Do widzenia.
— Do widzenia.

Ruszyłem przed siebie. Minąłem niedużą wieś, której nazwy nie pamiętam i zacząłem wypatrywać stawu. Faktycznie - jak mówił gospodarz - trudno go było dostrzec. Domyśliłem się, że był nim biały równy placek, ledwo wyróżniający się z przysypanego śniegiem otoczenia. Skręciłem w lewo i zobaczyłem przydrożny krzyż. Wyjąłem aparat z plecaka. Ciężki, średnioformatowy, analogowy - były to czasy, kiedy wiedziałem, że dobre, artystyczne zdjęcie musi być zrobione conajmniej średnioformatową kamerą, koniecznie w kwadracie i na czarno-białym filmie. Niestety do stuprocentowego obrazu prawdziwego artysty brakowało mi statywu. Przyznam, że przez moment poczułem się bardzo niepoważnie. Otworzyłem kominek i zacząłem kadrować. Krzyż wspaniale współgrał z nagimi drzewami - przez moment zastanawiałem się czy to przypadkiem nie wierzby - i zaśnieżoną drogą skręcającą łagodnie w lewo.
— Przydałby się jakiś sztafaż — pomyślałem. Jak na zawołanie, z za zakrętu wyłonił się traktor. Szybkim ruchem, nie sprawdzając poprawności ekspozycji na zewnętrznym światłomierzu, przyłożyłem aparat do oka i nacisnąłem spust migawki.*
— No i super — pomyślałem. Samotny krzyż na zapomnianej drodze i samotny traktor. Tak jakby, samotna prasłowiańska droga chroniła w swoich koleinach plebejski powóz. Nieźle. Będzie świetny fotogram — zadowolony z siebie, zdjąłem plecak i schowałem aparat. Szedłem i dociekałem w myślach, w której strefie umieściłem traktor i czy negatyw wywołać N+1, N-2, a może N+3?
— Mogłem zmierzyć wcześniej światło — westchnąłem. Zamyślony, nie zauważyłem kiedy coś pojawiło się na końcu drogi. Stanąłem i spojrzałem dokładnie. Zobaczyłem w oddali konia, a za koniem sanie. Odwróciłem się i zacząłem biec z powrotem w stronę krzyża.
— N+1! Nie! N-3! Nie! N+2! Cholera! Nie wiem! — wciąż biegnąc, drżącymi rękoma szarpałem pasek aparatu wyciągając go z plecaka. Przyłożyłem do oka — Kurwa! — zdjąłem dekielek. Słyszałem dźwięk dzwoneczków za zakrętem. Dysząc, nastawiłem ostrość na krzyż. — Kurwa!!! — zapomniałem wyjąć szyberka. Szybkim ruchem wysunąłem go z kasety. Koń z saniami pojawił się na zakręcie.

PSTRYK!!! Samotna, prasłowiańska droga chroni w swoich koleinach plebejskie sanie. Z plebejskim koniem.

*) Zdjęcia z traktorem nie chce mi się skanować, więc nie zamieszczę.