ROBERT KRESA | WIZEN NOVACAM II



_




WIZEN NOVACAM II

1993

Kosmos! Czysty niezmącony niczym kosmos! Mam go! Mam pierwszy zachodni aparat w życiu. W odtwarzaczu CD, Jim Morrison wije się obok mordercy z żabą w głowie. Cała Polska i wszystko wokoło powoli robi się bardzo kolorowe. Na osiedlu powstają pierwsze minilaby a na sklepowych półkach zaczynają zalegać kolorowe filmy. Nie mogę oprzeć się pokusie - kupuję najlepszego Kodaka, którego ładuję do mojego zagranicznego aparatu; przecież nie będę go marnował w ruskim Zenicie. Plastikowa mydelniczka rzęzi przy przewijaniu filmu; ma dwa czasy i autofokusa z dwiema strefami ostrości: blisko - daleko. Ale to nic. Liczy się miniaturyzacja i wbudowany flesz, który wali po oczach na wszystkich urodzinach przyjaciół. Nie trzeba ganiać za paluszkami po mieście więc nie przeszkadzają znikające w mgnieniu oka baterie. Tylko zdjęcia wychodzą jakieś takie miękko artystyczne. Ale to nic - ważne, że jest ładny, zagraniczny.

Oram nim młodzieżowe balangi i intelektualne spotkania przy kawie. Jestem pewny, że zapamiętał z tamtego okresu zdecydowanie więcej niż ja. Szkoda, że jest RODO-srodo i ochrona wizerunku - ryzykując liściaka w twarz i piąchę w nos, mógłbym dziś wypuścić niezły materiał o życiu młodzieży lat 90.

Rok później oddaję go ojcu. Wypływa ponownie po dwóch dekadach, kiedy porządkuję mieszkanie po rodzicach. Leży wciśnięty w kąt szuflady z rupieciami. Licznik klatek wskazuje 28. Majaczy mi w pamięci ostatni moment kiedy ojciec coś fotografował - może w jakieś święta? Nie mogę sobie przypomnieć - uleciało. Otwieram klapkę i wyszarpuję negatyw. Siłą. Aparat charchocze, jakby przeczuwał co go za chwilę spotka. W końcu rzucam wszystko do kosza; potem do zsypu. Uleciało. Nie miało szansy żeby zaistnieć.