ROBERT KRESA | PRAKTICA super TL



_




PRAKTICA super TL

1993

No i ruskie cudo techniki poszło i się popsuło. Jako, że nie mogłem zostać bez sensownego aparatu, w foto-komisie przy Wąskim Dunaju kupiłem używaną Prakticę super TL. Używana, ale z większym wizjerem i mimo wszystko przyjemniejszą kulturą pracy. No i najważniejsze, że gwint ten sam, więc mogłem wkręcić swoje ulubione obiektywy. Nie pamiętam żadnych parametrów tego aparatu. Nie będę grzebał w necie bo przecież nie o to chodzi. Wszystkie lustrzanki z tego okresu, szczególnie te z krajów demokracji ludowej były do siebie zbliżone, a różniły się głównie jakością wykonania.
Będąc szczerym do bólu przyznam się, że tak naprawdę nie zwracałem wtedy uwagi na aspekty techniczne. Interesowało mnie jedynie fotografowanie i prosta rejestracja tego co widzę. Nie miałem pojęcia co to głębia ostrości, jasność szkła czy kąt widzenia obiektyw. Znaczy - widziałem, że na jednym jest szeroko a na drugim wąsko, ale jaki to ma wpływ na perspektywę - tym nie zaprzątałem sobie głowy. Byłem czysty jak dziewicza, niezapisana kartka papieru; zero obciążeń w postaci dzieł wielkich mistrzów i kanonów sztuki. Jeśli nie wie się, że czegoś nie wolno i że wszystko już było, świat wydaje się ciekawszy; można rozświetlać go na własną rękę i mieć wywalone na ciemność wokoło - dopiero z wiekiem i doświadczeniem przychodzą ograniczenia i poczucie obciachu.
W świecie onanistów sprzętowych należy trzymać rękę na pulsie bo zmiany następują szybko; śledzić wszelkie nowości i licytować się na wielkość obiektywu, lub ilość pikseli na matrycy czy halogenków srebra w żelatynie. W kręgu sztuki - orientować się kto jest kim; komu podawać rękę a na czyj widok przechodzić na drugą stronę ulicy. No i najważniejsze - znać się na historii fotografii; tej starszej i nowszej. Umieć rzucić w rozmowie nazwiska Cartier-Bressona, Ansela Adamsa czy Richarda Avedona.
Nie znałem wtedy niczego z powyższych. Nie widziałem nic o miniaturyzacji fotografii przez Lajkę, czy o locie Hasselblada w kosmos; nie przychodziło mi do głowy, że użytkownicy Canona i Nikona toczą ze sobą odwieczną wojnę.
Mijając warszawską siedzibę ZPAFu nie czułem absolutnie nic; ze sławnych fotografów kojarzyłem jedynie moją starą ciotkę, która 10 lat wcześniej robiła zdjęcia na komunii ciotecznej siostry - miała wielką lampę błyskową z bateriami w torbie przewieszonej przez ramię, więc trudno było nie zapamiętać.
Krążyłem po osiedlu i z zupełną beztroską strzelałem klatki na lewo i prawo. Nie czułem, że mazanie flamastrem po odbitce to nie sztuka a żenada, i nie przeszkadzało mi, że bezrefleksyjne walenie fleszem na wprost, spłaszcza obraz. Ignorancja dodawała mi skrzydeł. Wznosiłem się niczym Ikar ku słońcu.
Kilka tygodni później Zenit doznał cudownego uzdrowienia, a Praktica odleciała do krainy wiecznego fotografowania. Oczywiście próbowałem ją naprawić, ale skończło się jak zawsze - na tarzaniu w śrubkach.