ROBERT KRESA | RAJD DOOKOŁA PAŁACU



_




RAJD DOOKOŁA PAŁACU



Było lato 1997 roku. Stałem w redakcyjnym barze czekając na parówki z keczupem z mikrofali i uśmiechałem się do naszej młodziutkiej, pięknej, zgrabnej i cudownie opalonej “bufetowej”. Nim dzwonek w kuchence zdążył dźwięknąć, do kolejki uśmiechających i wzdychających wepchnął się nowo zatrudniony fotoedytor.
— Cześć?
— Cześć? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
— Byś zrobił rundkę wokół pałacu.
— Czekam na parówki.
— Zjesz jak zrobisz, chodź.
— Ja wezmę twoje parówki — zaoferował wzdychający kolega z tyłu.
— Co z tym pałacem? — dopytałem wychodząc z fotoedytorem przed redakcję.
— Zrobisz kółko i sfotografujesz z każdej strony. Tylko wiesz, szeroko i żeby się nie waliło.
— Ile z tego pójdzie?
— Jak zrobisz z każdej strony, to co najmniej cztery. Ile stron może mieć Pałac Kultury?
— Teoretycznie cztery, ale z drugiej strony…
— Weź nie mędrkuj tylko rusz tyłek, bo mi to potrzebne przed kolegium.
Zarzuciłem torbę na ramię i poszedłem w stronę najbliższego przystanku, na Marszałkowską. Podjechała 4-ka. Wysiadłem przy Rotundzie i spojrzałem w stronę symbolu Warszawy, który nie posiadał jeszcze swojego zegarka. Przejściem podziemnym, potem mijając nieistniejącego jeszcze Starbucks’a a nieistniejącego już Zodiaka, podszedłem do wieżowca przy rogu pasażu Wiecha a dawnej Rutkowskiego.
— Dzień dobry — przywitałem się z portierem. To był wtedy ewenement w budownictwie mieszkalnym. Blok z własnym portierem, który nie wpuszcza. Domofony były normalnością ale własny, blokowy portier to było coś!
— Dobry… — zerknął na mnie podejźliwie.
— Jestem z … - tu wstawiłem nazwę gazety - chciałbym sfotografować Pałac Kultury z góry.
Kiedy portier patrzył na mnie milcząco, zdążyłem pochwalić się legitymacją prasową.
— Jak z góry?
— No wjadę na ostatnie piętro i zrobię zdjęcie z klatki przez okno.
— Nie otwierają się — odburknął.
— To zrobię przez szybę.
— Nie da się.
— Dlaczego się nie da? Przecież tylko na moment…
— Panie, jak by tak każdy sobie na moment wchodził…
— Co się stało panie Krzysiu? — przerwała nam rozmowę przygarbiona staruszka, która właśnie wchodziła do środka. — Dzień dobry — zapomniałem o panu Krzysiu i zwróciłem się do kobiety — Jestem z redakcji … - tu wstawiłem nazwę gazety - szef wysłał mnie żebym zrobił zdjęcie Pałacu Kultury z wysoka i próbuję się jakoś dostać…
— Proszę, niech pan pójdzie ze mną — widać, że babcia nie lubiła długich przemówień.
— Dziękuję — minęliśmy pełne pogardy spojrzenie pana Krzysia. 
Wsiedliśmy do windy. Nie pamiętam na które pojechaliśmy piętro, było jednak wystarczająco wysoko żeby zrobić dobre ujęcie. Staruszka wpuściła mnie do domu, otworzyła balkon i wypuściła na zewnątrz. Zrobiłem zdjęcie.

— Dziękuję bardzo — uśmiechnąłem się.
— Bardzo proszę — uśmiechnęła się babcia zamykając za mną drzwi. Kiedy zjeżdżałem na dół, zastanawiałem się jak bardzo będę za kilka lat dziwił się temu, jak ludzie ufali sobie w dzisiejszych czasach.
— Do widzenia — pan Krzysio nie podniósł wzroku. Może siedział tam, żeby interesować się tylko wchodzącymi a nie wychodzącymi?
Wróciłem pod Rotundę i przejściem podziemnym przeszedłem pod Polonię. Wszedłem do kamienicy naprzeciwko pałacu. Ktoś nie domknął drzwi, więc nie kłopotałem się używaniem domofonu. Wjechałem na górę gdzie okazało się, że wszystkie okna z klatki wychodziły na podwórko, żadne na ulicę.
Główkowałem co zrobić kiedy z windy wyszła dziewczyna, trochę zdziwiona nieznajomym stojącym przed jej mieszkaniem. — Dzień dobry — powiedziałem szybko — Jestem … - wydeklamowałem standardową formułkę.
— E… nie… Do domu pana nie wpuszczę, ale mogę otworzyć dach — wskazała na właz w suficie.
— Jasne. Dzięki.
— Dobrze. Zaraz przyniosę klucz — zniknęła w drzwiach mieszkania.
Po chwili ze środka wyszedł młody mężczyzna
— A nie spadnie pan? — spytał otwierając właz.
— Postaram się.
Wyszedłem na dach. Nie był to jeden z tych płaskich blokowych dachów. Było stromo. Na kolanach podszedłem na górę i usiadłem okrakiem na szczycie. Do dzisiaj mijając ten dom zastanawiam się nad odwagą jaką wtedy posiadałem. Zrobiłem zdjęcia i kucając wróciłem do środka. Podziękowałem i wyszedłem na ulicę.

Ruszyłem w stronę Marriottu. Wszedłem do hotelu i w windzie nacisnąłem najwyższy guzik.
— Dzień dobry — zaczepiłem mijającego mnie kelnera — Jestem z … (wiadomo)
— Jasne, nie ma sprawy — rzucił i zniknął na zapleczu.
Bar, czy też restauracja - do dzisiaj nie wiem co tam jest - był zupełnie pusty. Próbowałem fotografować przykładając aparat do szyby, ale odbicia skutecznie uniemożliwiały zrobienie czystego kadru. Zrobiłem co się dało.
Wszystko przypomniało mi się dwanaście lat później. Koleżanka z agencji eventowej (jak to się nazywa po polsku?) poprosiła mnie o zrobienie kilku turystycznych zdjęć Warszawy. Pomyślałem o panoramie z góry i przypomniałem sobie o tym lokalu. Wjechałem na górę uzbrojony w wypasioną lustrzankę cyfrową. Przy wejściu stały dwie młode hostessy.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry — profesjonalny uśmiech od każdej z nich.
— Czy mógłbym sobie zrobić zdjęcie przez szybę?
— Oczywiście. Proszę bardzo.
Poszedłem w głąb salonu i próbowałem przyłożyć się do ujęcia. I nie wiem, nie pamiętam jak było poprzednim razem, teraz przeszkadzał mi wielki filar stojący na rogu. Nie mogłem przypomnieć sobie czy był tam dwanaście lat temu. Niemożliwe żeby go nie było. Wyglądał na element konstrukcyjny budynku.
— Przepraszam — podszedłem do dziewczyn — Ten słup w rogu zawsze tu stał? Fotografowałem z tego miejsca dziesięć lat temu i wydawało mi się, że go nie było.
Popatrzyły na siebie, potem na mnie. — Co za żenada — pomyślałem — było się spytać czy szyb też kiedyś nie było.
— Nie wiem — odpowiedziała niepewnie jedna z nich. — Dziesięć lat temu ja byłam jeszcze w szkole. 

Przeszedłem przejściem podziemnym przy Centralnym i wyszedłem przy parkingu, na którym stoją dzisiaj Złote Tarasy. Minąłem dom towarowy, na miejscu którego pręży się teraz nowoczesny wieżowiec Libeskinda i nie dochodząc do klubu jazzowego Akwarium, zamiast którego strzela obecnie w górę hotel InterContinental, popatrzyłem skąd z wysoka mogę sfotografować pałac. Nie było jak. Wszędzie nisko. Pomyślałem, ze zrobię co mogę. Wszedłem do bloku i ulokowałem się przy oknie. Nie zdążyłem wyciągnąć aparatu kiedy z piętra niżej usłyszałem:
— Znowu jakiś narkoman. Janek. Ja cię proszę. Idź i zrób z nim porządek bo ja już nie mam siły.
Usłyszałem szelest kapci na posadzce.
— A tu co? — doleciało zza pleców. Wyrecytowałem formułkę. Skąd i po co.
— Na pewno nie narkoman? Ba ja wciąż muszę ich gonić.
— Na pewno, na pewno.
— No dobrze. To pan robi. Do widzenia.
— Do widzenia.
Niestety szerokiego, ładnego kadru nie dało się zrobić. Było za wąsko i za nisko. Zrobiłem zdjęcie na dowód, że się nie da i wyszedłem na zewnątrz.

Dom meblowy Emilia był wciąż sklepem z meblami a nie muzeum sztuki nowoczesnej. Na rogu Emilii Plater i Świętokrzyskiej nie było jeszcze Starbucks’a i budynku WFC. Nie pamiętam co stało tam wcześniej. Kojarzy ktoś?
Domy przy Świętokrzyskiej były niskie i nadal są niskie. Nie było sensu kombinować. Poszedłem do bloków od strony Bagna. Domofon, dzień dobry, jestem z…, znowu starsza kobieta, znowu sama w domu, znowu proszę bardzo. Cyk. Dziękuję, do widzenia.

Zwinąłem film i wstąpiłem do labu wywołać negatyw. Od niezjedzonych parówek burczało mi w brzuchu, ale że kolega fotoedytor prosił żeby było szybko to nie poszedłem jeść, tylko wróciłem do redakcji.
— Gdzieś ty kurwa był? — usłyszałem na miejscu.
— A gdzie niby miałem być? Na zdjęciach.
— Przez sześć godzin?
— Zeszło się jakoś. Ale mam ujęcia z każdej strony, jak chciałeś — położyłem negatyw na podświetlarce.
Kolega pochylił się z lupą.
— A z pałacu gdzie są?
— Z jakiego pałacu? Przecież chciałeś pałac, a nie z pałacu.
— Żesz… — nie dokończył tylko z negatywem w ręku wybiegł z działu.
Zszedłem na dół pouśmiechać się do “bufetowej” i parówek z keczupem. Nie wiem. Może wnuczkowie nie potrzebowali wtedy pożyczek od babć?