ROBERT KRESA | OLYMPUS PEN FT



_




OLYMPUS PEN FT

2008

No i kupa. Nie przeżyłem żadnej podróży w czasie. Aparat nie przeniósł mnie do momentów największej świetności fotografii, muzyki i kina. Może to dlatego, że popsułem go podczas rozbierania, a może ta cała historia z poprzedniego rozdziału była tylko pijackim zwidem albo bajaniem zmęczonego umysłu. Kto wie?
Jeśli nawet istnieją jakieś alternatywne rzeczywistości, to z pewnością do przenikania pomiędzy nimi nie wystarczy małe, japońskie gówno wyprodukowane ponad 60 lat temu… Chyba…

Mały format średnio nadawał się do poważnej fotografii. Jednak nim odpuściłem, któregoś wieczora przyszło mi do głowy, że można połączyć kilka małych klatek i zrobić prawie średnioformatową panoramkę. Co prawda w kadrze zostawały specyficzne pionowe pasy, ale nadawało to zdjęciu iście artystycznego sznytu. Wszedłem w temat głębiej. Po kilkudniowym przeklikiwaniu ebaya, kupiłem małego zgrabnego Olympusa PEN FT. Zrobiłem na szybko testową rolkę w warszawskich Łazienkach, i faktycznie - okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Razem z perforacją i cyferkami na krawędzi filmu, fotografia wyglądała jak przemyślany do głębi artystyczny projekt. Pozostało tylko dopasować treść do formy. Najlepiej na jakimś przyjemnym w dotyku plenerze.

Okazja nadarzyła się szybko.
— Cześć! — charakterystycznego, zmęczonego głosu Bożenki nie dało pomylić się z niczym innym. No może poza wiertarką udarową, puszczoną na wolnych obrotach i od tyłu.
— Cześć Bożena — odezwałem się z lekkim niepokojem, bo telefony od niej kończyły się zawsze bólem głowy. — Co u ciebie? Co słychać?
— Gówniaka byś wziął do siebie na weekend — rzuciła prosto z mostu.
Zdziwiłem się, bo owoc naszej namiętności sprzed nastu lat, pozostawał dla mnie zawsze owocem zakazanym. “Sama sobie wychowam, z jednym dałam radę to i drugi mnie nie odstraszy, a następnego tatusia mi w domu nie potrzeba.” - Bożenka miała ciężkie życie i zawsze pod górkę, była też zadeklarowaną, silną feministką, więc jakakolwiek dyskusja, stawianie oporu czy posiadanie własnego zdania wpadało do szufladki z napisem “męski szowinizm”. Jako, że sam byłem ledwo wyrośniętym nastolatkiem, darowałem sobie ojcostwo i moje kontakty z synem mogłem policzyć na palcach jednej ręki - obowiązkowe chrzciny, komunia i dwa przyjęcia urodzinowe, na których sam nie wiem jakim cudem się znalazłem.
— Ale przecież zawsze mówiłaś, że mam się nie wpierdalać w twoje metody wychowawcze — mimo, że rozmawialiśmy przez telefon, poczułem na sobie zimne spojrzenie Bożenki.
— Bierzesz bombelka czy nie? Jadę z narzeczonym do Włoch, więc masz okazję wykazać się jako tata.
— Z narzeczonym? Fajnie. Znalazłaś w końcu miłość swojego życia?
— Bierzesz czy nie? — słuchawka zamarzła mi w ręku.
— Oczywiście, z przyjemnością.
— Dobra, to w najbliższą sobotę o 6:00 rano. Zaraz wyślę ci adres — rozłączyła się uznając rozmowę za skończoną.

W sobotni poranek podjechałem pod wskazane miejsce. GPS pokierował mnie w jedną ze spokojnych uliczek Konstancina. Brama do posesji była już otwarta. Wjechałem na podjazd podziwiając kunszt architekta i nieograniczone zasoby właściciela. Ostatnim miejscem zamieszkania Bożenki jaki znałem to kawalerka na warszawskiej Ochocie, zrozumiałem więc od razu, że ciężko jej się było oprzeć nowej miłości. Przed wejściem, wystawiony jak niepotrzebny już nikomu mebel, stał nastolatek wpatrzony w ekran smartfona.
— Cześć Franciszek — wysiadłem z auta i uśmiechnąłem się do syna.
— Franz, nie Franciszek — oderwał wzrok od małego pudełka i spojrzał na mnie beznamiętnie.
— Mama nie wyjdzie? — spytałem zerkając po oknach.
— Nie. Pakuje się i powiedziała, że nie ma czasu na jakieś bzdety.
— OK. No to jedźmy — powiedziałem i wrzuciłem jego plecak do bagażnika. Wsiadł do środka, nie wypuszczając telefonu z ręki. Ruszyliśmy.
Samochód połykał asfalt, powietrze furkotało w lekko uchylonych szybach; Franciszek wpatrywał się w mały monitorek i od czasu do czasy przebiegał po nim szybko palcami.
— Co tam? Grasz w kulki? — próbowałem zagaić rozmowę.
— Jesteś żenujący — wciąż nie odrywał wzroku od ekranu.
— Nie jesteś ciekaw gdzie jedziemy? — spytałem.
— Bez znaczenia — wzruszył ramionami.
— Tak ci to obojętne?
— Bez znaczenia — powtórzył beznamiętnym głosem.
— Pamiętasz mnie w ogóle?
— Bez znaczenia father. Jesteś gdzieś, a tak w ogóle mogłoby cię nie być.
— A narzeczony matki? On ma znaczenie?
— Tomasz? To frajer.
— Dlaczego frajer?
— Stary dziadek, który zafiksował się na seksie.
— Stary? Jak stary? Starszy ode mnie?
— Z pewnością. Przecież to emeryt. Ty chyba nie jesteś już emerytem? — popatrzył na mnie wnikliwie.
— No nie, zdecydowanie nie — pokręciłem głową. — Jestem do tego w połowie drogi.
— Ale od matki jesteś sporo młodszy, nie? — zaciekawił się z lekka.
— Twój przyrodni brat ma mniej więcej tyle lat co ja.
— O kurwa, ale to pojebane — zerknął na mnie sprawdzając czy nie skarcę go za przekleństwo. Nie powiedziałem nic. Skupiłem się na prowadzeniu auta.
— Frajer jest. Nadskakuje starszej i spełnia jej wszystkie zachcianki.
— Ten telefon to od niego? — skinąłem głowę na smartfona.
— Taa… Najnowszy model. Wczoraj była premiera. Nawet nie musiałem prosić. Sam zaproponował.
— No to masz teraz jak pączek w maśle.
— Co?
— Nic — tym razem ja wzruszyłem ramionami.
Rozmowa się nie kleiła. Nie miałem żadnego doświadczenia w obcowaniu z dziećmi, o wychowywaniu nie wspominając. Lecieliśmy do przodu kierując się nad morze. Chciałem jeszcze przed wieczorem dotrzeć na dziką plażę, jakich już podobno nie ma.
— Zjadłbym coś — syn odezwał się niespodziewanie, podnosząc głowę znad iPhone’a.
— W Ostródzie jest McDonald, może być?
— Dla plebsu, ale ujdzie — zrozumiałem, że nie spodziewał się po mnie żadnych michelinowych restauracji.
Zatrzymaliśmy się przed fastfoodem i weszliśmy do środka. Wewnątrz było trochę miejscowej młodzieży, stłoczonej przy jednym stoliku, a poza tym lokal był praktycznie pusty. Zamówiliśmy żarcie i jedliśmy w milczeniu. “Gdyby faktycznie milczenie było złotem, natrzaskałbym dzisiaj niezły majątek”, pomyślałem.
— A co tam u ciebie? Dziewczynę jakąś masz?
— Taa… Spytaj się jeszcze co w szkole.
— Nie ułatwiasz mi…
— Niby co mam ci ułatwiać. Ciebie nie ma father. Nie chcieli mnie zostawić samego na chacie, więc stanąłeś w kolejce na opiekunkę. Nie było nikogo innego, więc padło na ciebie. Odbębnimy to jakoś i wszystko wróci do normy.
Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej. Tuż przed zachodem słońca dotarliśmy na tajną dziką plażę. Jak zawsze, nie było na niej nikogo. Zaparkowaliśmy i rozstawiliśmy dwa namioty. Poszliśmy spać. Przynajmniej ja. Gówniak został jeszcze na konarze drzewa gapiąc się wciąż w smartfona. Miałem w dupie, czy pójdzie spać, czy zwieje gdzieś stopem. Dla bezpieczeństwa, wsadziłem tylko kluczyki od auta pod materac.

Obudziłem się o świcie. Ostatnimi czasy nie udawało mi się pospać dłużej. Wyszedłem z namiotu i popatrzyłem na wschodzące słońce. Gówniak spał jeszcze; jego chrapanie rozchodziło się na kilka metrów od naszego obozowiska.
— Jadę po zapasy, chcesz coś konkretnego do jedzenia? — krzyknąłem.
— Whatever — zasapał półprzytomnie.
Wsiadłem do auta i pojechałem do sklepu. Kiedy wróciłem, Franek siedział na piasku i rozmawiał z kimś przez telefon.
— Tak, przekażę mu, na razie — usłyszałem jak kończy rozmowę.
— Coś się stało?
— Starsza mówi, że zostają na wycieczce do końca przyszłego tygodnia, i mam być albo u ciebie, albo masz mnie podrzucić do ciotki Alicji.
— A ty gdzie wolisz?
— Bez znaczenia — wzruszył ramionami.
— Nie wkurwia cię to? Że matka traktuje cię jak jakiegoś niepotrzebnego grata? — próbowałem wzbudzić w nim jakieś emocje.
— Bez znaczenia. Frajer powiedział, że jak wrócą to kupi mi najnowszego MacBooka więc się opłaca.
Darowałem sobie dalszą konwersację. Wyciągnąłem przenośną kuchenkę i zrobiłem coś do jedzenia. Rozmowa nie kleiła się od początku i zapewne nie będzie kleiła się do końca. Przetrwam jeszcze jedną noc a jutro podrzucę go do siostry Bożenki. Nie nadawałem się na ojca. Zresztą, kto sprostałby byciu ojcem w wieku 20 lat z niezależną kobietą starszą od niego prawie dwie dekady?
Zjedliśmy. Zostawiłem wpatrzonego wciąż w telefon Franciszka przy namiotach i poszedłem rozejrzeć się za jakimś interesującym kadrem. Bądź, co bądź miałem nowy aparat do zabawy.
Rozstawiłem się przy wielkim konarze do połowy zanurzonym w wodzie. Przymocowałem aparat do statywu i zacząłem kadrować, sprawdzając jak temat zmieści się w ponad 200. stopniowej panoramie. Podobało mi się, że nie jestem w stanie zobaczyć ujęcia do czasu kiedy nie wywołam filmu.
— Co tak dziwnie kręcisz? — dobiegło mnie zza pleców.
— Robię panoramę. Obracam aparat co kilka stopni, a potem wyjdzie z tego jedno, szerokie ujęcie — ucieszyłem się nawet, że gówniak wykazał jakieś zainteresowanie.
— Strasznie to męczące i upiardliwe — parsknął pod nosem. Wyciągnął swojego iPhone’a, pogrzebał coś w środku, zrobił kółko wokoło siebie i pokazał mi zdjęcie — Tak nie lepiej?
— Na pewno szybciej i prościej — powiedziałem zerkając na ekran.
— To po co się męczysz?
— Czytałem gdzieś, że niekiedy nie liczy się cel a droga do niego — próbowałem przejść w tryb edukacyjny.
— Bzdura. Ktoś wam za młodu nakładł takie głupoty do głowy i powtarzacie je wciąż wokoło.
— Wam, czyli komu?
— Waszemu pokoleniu. Chociaż zdarzają się wyjątki. Frajer matki, ma wywalone na takie filozofie. Wie, że liczy się to co masz i co pozwala na życie pełną parą.
— Co ty w ogóle chcesz robić w życiu Franek? Zastanawiałeś się już kiedyś nad tym?
Popatrzył na mnie w milczeniu, wzruszył ramionami i bez słowa poszedł do swojego namiotu. Widziałem jak kładzie się na materacu, wciąż trzymając telefon w ręku. “Koszmar”, pomyślałem “Czy oni będą kiedyś w stanie żyć, patrząc na świat bez technologicznych wspomagaczy?”. Zaraz jednak skarciłem się w myślach, przypominając sobie mojego starego, przypieprzającego się do “pykania w komputer”. Ojciec nie mógł sobie wyobrazić, że małe czarne pudełko z gumowymi klawiszami, przerodzi się kiedyś w coś więcej niż maszynkę do gier i zabawy. Może więc ja też nie dostrzegam przeszłości? Taplam się z przyjemnością w tym co było, zapominając, że świat idzie do przodu a już starożytni Rzymianie mawiali, że dzisiejsza młodzież…
Zwinąłem sprzęt i wrzuciłem go do bagażnika. Rozłożyłem koc; wsłuchując się w szum morza i pokrzykujące nade mną mewy, czekałem na romantyczny zachód słońca.
— Masz ładowarkę? — zobaczyłem nade mną zaniepokojoną twarz syna.
— Co? — spytałem ledwo przytomnie, bo wyrwał mnie z lekkiej drzemki.
— Do telefonu. Ładowarkę.
— Nie mam, używam starej Nokii, bateria starcza mi na tydzień.
— To daj mi kluczyki do samochodu, podładuję stamtąd — pomachał mi przed oczami białym kabelkiem.
— Nie podładujesz. To stare auto z zapalniczką zamiast gniazda USB.
— Jizas, co za średniowiecze — usiadł zrezygnowany koło mnie.
Myślałem, że się rozpłacze albo dostanie spazmów, ale trzymał się twardo. Patrzyliśmy na chowające się za horyzontem słońce.
— Piwo mam, chcesz? — spytałem — Możemy rozpalić ognisko i się napić.
— W sensie, z alkoholem? — zerknął na mnie zdziwiony.
— No. Skujemy się jak dwa szpadle — jak wspominałem wcześniej, chujowym byłem ojcem. Miałem gówniaka w dupie, nie lubiłem go, nie interesowało mnie czy zostanie alkoholikiem i stoczy się w otchłań. Miałem już dosyć tej wycieczki i chciałem się uwalić.
— Jasne. Super — poderwał się z koca pełen energii.

Przeszliśmy do obozowiska i położyliśmy się koło ogniska. Podałem mu butelkę, do której przyssał się jak głodny niemowlak do mleka. Robiło się coraz ciemniej, w końcu na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy. Butelka za butelką, jedna za drugą, lądowały rzucone na pohybel ekologom, w pobliskich krzakach. Poczułem przyjemne ciepło, które nie dochodziło wcale z ogniska. Gówniak ostrymi ruchami wyrywał rosnące obok niego kępki trawy. “Coś jest z nim nie tak”, pomyślałem, ale miałem na to totalnie wyjebane. Powoli, jak zawsze po alkoholu, włączał mi się tryb metafizyczno-filozoficzny.
— A jeśli życie to nie ciągły film tylko pojedyncze klatki? Nieskończony pierdylion alternatywnych rzeczywistości, pomiędzy którymi przeskakujemy? Może nie ma czasu? Wszystko wokoło stoi w miejscu, a nasza świadomość przenosząc się między nieruchomymi kadrami, wpada ułudę zmieniającego się świata? — powiedziałem na głos.
— Co ty pierdolisz stary? — popatrzył na mnie ze złością. Miałem wrażenie, że odcięcie od iPhone’a wpływa na niego niekorzystnie.
— Szkoda tylko, że nie można przeskakiwać do tyłu — kontynuowałem próbując nie zwracać na niego uwagi.
— Zaaammmknij się — wysyczał przeciągle.
— A może można, tylko człowiek ma wyparcie i zapomina; nadpisuje to co nagrał wcześniej?
— Gówno se wyprzyj — próbowałem nie zwracać na niego uwagi.
— Wszystkie paranoje, epizody schizofreniczne i inne potknięcia umysłu… Może to jakieś błędy, albo obrona mózgu przed czymś czego zwyczajnie nie jest w stanie ogarnąć?
— Twój mózg to niczego nie jest w stanie ogarnąć — miałem wrażenie, że próbuje mnie do czegoś sprowokować, tylko do czego?
— A duchy to postacie z innych rzeczywistości przebijające się do naszej.
— Zamknij ryj stary. TLDR - kogo to obchodzi, kto cię o to pytał? — zaczął rzucać we mnie małymi kamykami.
— Szkoda, że śmierć jest taka permanentna i nieodwracalna; że nie da się umrzeć, przeczekać i obudzić się za jakiś czas…
— Pierdolony chuj z ciebie, wiesz? — butelka po piwie przeleciała mi koło twarzy. Próbowałem zrozumieć jego agresję. Pretensje o bycie ojcem, a w zasadzie o jego nie bycie. Tyle, że miałem na to wyjebane. Totalnie wyjebane. To jakiś obcy gnój, który ma wąty, zabiera czas i mąci…
“Zgodnie z drugim prawem infodynamiki, informacja nie podlega entropii”, przyszło mi do głowy tuż przed tym jak zobaczyłem nad nami błysk światła. Coś jak klasyczna błyskawica, która tuż nad ogniskiem zmienia się w wielką białą kulę, by po chwili zapaść się w sobie z delikatnym pyknięciem. Bez grzmotu, cicho - tylko lekkie pyknięcie jakby ktoś westchnął otwierając gwałtownie usta. A potem cisza. Totalna cisza. Bez szumu morza i bez trzaskającego ogniska. Po sekundzie dźwięki wróciły. Zobaczyłem siebie siedzącego na przeciwko, lekko zamroczonego alkoholem. Ja to on, on to ja. Miałem ochotę przyjebać mu za wszystko co nie wyszło mi w życiu. Zerknąłem w jego oczy. Ciało było moje, ale oczy wyglądały obco. Nie tak, jak zawsze kiedy patrzyłem w lustro. Chyba domyślałem się co się stało, chociaż nie rozumiałem jak i dlaczego, a w szczególności po co. “Prawie dwadzieścia lat”, pomyślałem. “Dwadzieścia lat do tyłu, chyba warto?” Wymacałem dosyć duży kamień leżący przy ognisku i z całej siły zacząłem walić w głowę wyglądającego jak ja kolesia, który był mi tak naprawdę zupełnie obcy.
— Byłem kim byłem, jestem kim jestem, i nic tego nie zmieni — powiedziałem na głos. Wstałem i popatrzyłem na leżące przede mną ciało. Sięgnąłem do kieszeni po najnowszego iPhone’a i rzuciłem go w dopalające się ognisko.