ROBERT KRESA | NIKON F3



_




NIKON F3

1996

— Cześć Milena, co tam? — rzuciłem do słuchawki — Może wpadniesz wieczorem? Mam super romans do obejrzenia.
— …
— Super, wpadnij więc z Kryśką — domowy seans filmowy zaczynał brzmieć obiecująco. W osiedlowym spożywczaku kupiłem butelkę taniego wina i po 18:00 warowałem przy domofonie, czekając na wizytę koleżanek.

— Robercie! Kawy! — Milena strzelała powitaniem, niezmiennie tym samym od lat. Potulnie poszedłem do kuchni zrobić klasyczną, polską zalewajkę, nie wiem czemu zwaną przez niektórych kawą po turecku. Przyniosłem tacę z kubkami i rozsiedliśmy się na wyrze.
— Macie chusteczki?
— Po co? — spytała Kryśka.
— Do łez. Będziecie płakać jak młode bobrzyce.
— Robuś, nie takie rzeczy oglądałyśmy bez płaczu.
Wsadziłem kasetę do magnetowidu i puściłem film. Z minuty na minutę, oczy moich przyjaciółek zaczęły coraz bardziej zachodzić łzami, wycieranymi ukradkiem w mankiet rękawa. Pod koniec nie wytrzymały i szlochały niczym dwie małe dziewczynki.
— Mogłeś uprzedzić — zachlipała Krysia — nie robiłabym sobie make-upu!
Milena była twardsza - probowała zachować niewzruszoną postawę dorosłej i poważnej kobiety.
Zerkałem to na film, to na popłakujące dziewczyny; nie ukrywam, że najprawdopodniej sam uroniłem małą łzę - przecież byłem jeszcze wtedy człowiekiem pełnym romantyzmu z łbem napakowanym czystą ideą. Jednak zamiast skupiać swoją całą uwagę na romansie kobiety z przeszłością i mężczyzny po przejściach, zacząłem wypatrywać w przelatujących na ekranie telewizora kadrach, jakiego modelu Nikona używa Clint Eastwood. Nie miałem odwagi zapauzować filmu i robić z siebie nieczułego samca, więc wytrzymałem do końca seansu i kiedy psiapsiuły poszły do domu, przewinąłem go do interesujących mnie momentów.

Męski, małomówny Clint, kreował postać prawdziwego zawodowca stojącego ponad czasem; wręcz żonglującego nim między palcami. Miejsca, w których bywał, rzeczy które widział i sposób w jaki o nich mówił - to wszystko epatowało niezmąconym spokojem i stawiało młodego, początkującego fotoreportera w szeregu na baczność, przed potęgą życiowego doświadczenia.
“Tak! Będę taki jak Clint w Medison County” - powiedziałem sobie w myślach i wykrystalizowałem w wyobraźni dalszy ciąg mojej życiowej drogi: Spokojny dryf po bezkresnych przestrzeniach; slow life z manualnym, starzejącym się razem ze mną aparatem! Wycisnę z życia ile się da! Zarobię w gazecie wystarczającą ilość kasy i ruszę w swoją wewnętrzną podróż dookoła świata!

Odczekałem do najbliższej niedzieli i pojechałem do Stodoły na poszukiwanie Nikona F. Niestety jak to na giełdzie bywało - nie zawsze udawało się znaleźć to, czego się konkretnie szukało. Zamiast Nikonem F, zadowoliłem się nowszym F3.
Jaki był Nikon F3, każdy wie. A jak nie - może sobie wygooglać w necie. Znowu poczułem przyjemność z ręcznego kręcenia obiektywem a kciuk ocierający się o naciąg migawki dostarczał mi większej ekstazy niż jakikolwiek inny członek młodego mężczyzny; czułem, że wskoczyłem na właściwe tory.

Wczoraj, po prawie 30 latach obejrzałem ten film ponownie. Patrzyłem na Clinta i na bajki, jakie sprzedawał mi dekady temu. Nie czułem już tego romansu; nie mogłem zrozumieć mojej ówczesnej fascynacji. Być może przez lata stwardniałem, idea się ulotniła, a romantyzm pokryła gruba warstwa doświadczeń codziennego szarego dnia; może zabiłem w sobie te uczucia specjalnie i z premedytacją, a może zgasły samoistnie, wypalone przez lata. Patrzyłem na końcowe litery filmu i przez moją głowę przewijała się tylko jedna, głośna, grzmiąca myśl - po co kładłem sobie wtedy do łba takie bzdury? Po co mi był ten stary Nikon?