ROBERT KRESA | MINOLTA DYNAX 9 xi



_




MINOLTA DYNAX 9 xi

1997

Nie, nigdy nie miałem na własność tego cuda techniki. Pożyczyłem od kumpla na weekend, a kumpel wyżebrał go na chwilę od ciotki brata, szwagra siostry ciotecznej wujka, który był przyjacielem rodziny jego zięcia, stryja od strony matki z pierwszego małżeństwa - tak mi to jakoś przepraszająco tłumaczył widząc moją zawiedzioną minę, na wieść, że nie będę mógł potestować go dłużej.
Aparat był kosmiczny. Mimo, że EOS 1N miał wszystkie bajery potrzebne profesjonalnemu fotografowi, to Minolta szła dalej i miała też rzeczy, zupełnie mu zbyteczne ale pobudzające wyobraźnię: 1/12000 sekundy i synchronizacja z lampą przy 1/300 to pikuś przy pozostałych funkcjach, które sprawiały, że czytający reklamowy prospekt mieli wrażenie obcowania z powieścią science-fiction. Futurystyczny celownik z matówką wyświetlającą informacje na swojej powierzchni; info o aktualnej ogniskowej i parametrach naświetlania na wyświetlaczu poniżej; funkcja eye-start, dzięki której aparat nastawiał ostrość zaraz po przyłożeniu do oka - wszystko było przejrzyste i klarowne, i w cudowny sposób odciągało uwagę od fotografowania. Określenia “rozmyta logika” i “miodowy pomiar światła” łechtały zmysły. Mega inteligentny procesor w środku sprawdzał co jest głównym tematem zdjęcia, co jest w tle, czy to coś porusza się czy stoi; jaka jest ogniskowa; czy ciemno, czy jasno; itp, itd - potem w tysięcznym ułamku sekundy przeliczał dane i perfekcyjnie naświetlał wyostrzoną w punkt klatkę. Mnogość ustawień mogła spowodować zawrót głowy, więc w trosce o zdrowie psychiczne fotografów, aparat był wyposażony w przycisk “P” - od panic - po wciśnięciu którego kamera wracała do użyteczności pozwalającej na zrobienie zdjęcia.
Dzięki nowym obiektywom serii power-super-zoom, aparat podobnie jak w dalmierzowej lajce, przy pomocy ramki, pokazywał na matówce więcej niż mogło być zarejestrowane na negatywie. Oczywiście kastrowało to zoomy z szerokich końców, ale podobnie jak w e-Mce dawało niesamowite możliwości kontroli kadru. Ba! - nie pamiętam niestety w jaki sposób - ale dzięki magicznym właściwościom szkieł i rozmytej logiki, aparat umiał sam kadrować zdjęcia; wiedział jak ma wyglądać poprawny portret i ustawiał odpowiednią do tego ogniskową.
Co bardziej zaawansowani i świadomi artyści fotograficy, mogli programować jeden guzik funkcyjny, a za niewielką opłatą zwiększać możliwości sprzętu przez zewnętrzne karty rozszerzeń typu: Podróż, Dziecko, Sport, Portret, Kontrola automatycznej głębi, Zbliżenie, Panoramowanie, Interwalometr, Preselekcja tła, Wielokrotna ekspozycja, Bracketing ekspozycji, Bracketing flesza, Braketing 2, Pamięć danych, Pamięć danych 2, Efekt fantastyczny, Fantazja 2, Przesunięcie automatycznego programu, Auto przesunięcie, Multi-spot z pamięcią, Controla świateł i cieni, Tryb A/S, Dostosowanie funkcji xi, Dostosowanie funkcji, Dyktafon, Książka adresowa, Nagrywanie programów TV z funkcją pilota do telewizora, Automatyczna rezerwacja najbliższego hotelu, czy Wiązanie sznurowadeł. Niezweryfikowaną informacją, powtarzaną nieoficjalnie przez wtajemniczonych, było schowane za niewidoczną zaślepką, gniazdo lightning, gotowe w przyszłości na synchronizację z iPhonami i iPadami.

Weekend to niedużo czasu i niestety nie udało mi się rozpracować wszystkich funkcji kamery. Z bólem serca zwróciłem ją koledze i z westchnieniem zapakowałem do torby mojego ubogiego Nikona.

2023

Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że za 25 lat aparaty będą na bieżąco analizować kadr; sprawdzać czy na zdjęciu jest twarz, pies, ptak, samochód albo pociąg; zapamiętywać konkretne osoby i śledzić je ostrością - nie uwierzyłbym. Podobnie nadal nie wierzę, że za 10 lat nie będzie fotografii takiej jaką obecnie znamy. Dopuściliśmy sztuczną inteligencję do nieskrępowanego tworzenia/przetwarzania treści, co w dobie kultury obrazkowej i społeczeństwa zapoznającego się z informacją przy pomocy krótkich tekstów i animowanych gifów, nie wróży nic dobrego. Zalewani tworzonymi w maszynowym tempie newsami, nie będziemy mieli siły, czasu ani ochoty na weryfikowanie ich autentyczności; skutkiem tego stracą one dla nas jakąkolwiek wartość, pozostając jedynie bardziej albo mniej śmiesznymi ciekawostkami. Boję się, że dla przyszłych historyków, wygrzebanie prawdy o naszych czasach będzie żmudną, herkulesową pracą.

2066

Usiądę z moją starą Lajką M16 na ławce w Parku Świętokrzyskim. Będzie to ostatni model z serii rejestrującej obraz. Popatrzę na Pałac Kultury, lśniący bielą jak zaraz po wbudowaniu. Popatrzę na ludzi przechadzających się zadbanymi alejkami. Zobaczę trójkę młodzieży stojącą przy fontannie. Podniosę aparat i wykadruję. Podejdą do mnie zaciekawieni.
— Colspleujesz? — zapyta się jedno z nich.
— Słucham? — spytam nie rozumiejąc.
— No w co wcielasz? — zaciekawi się drugie.
— Nie rozumiem — odpowiem.
Młodzież będzie stać przede mną i wpatrywać się w mój aparat.
— Robię wam zdjęcia.
— Aha, hobbysta — cień zrozumienia przemknie im po twarzach i natychmiast stracą zainteresowanie moją osobą.
— Wiele się zmieniło w tej okolicy — rzucę dla podtrzymania rozmowy, mając nadzieję, że dowiem się od nich czegoś ciekawego.
Popatrzą na mnie dziwnie. Jedno z nich poprzebiera nienaturalnie palcami, a przed ich oczami wyświetlą się zawieszone w powietrzu małe ramki, na których zobaczę siebie, w niezrozumiałym dla mnie filmiku.
— Co to jest? — spytam.
— iVizone — jedno z nich odpowie zdziwione — Nie masz?
— Nie.
— To jak pokazujesz?
— Zdjęcia? Normalnie. Mam odbitki, daję do ręki, oglądam — znowu cień niezrozumienia na twarzy. Szybki ruch palcami i ekran sprzed oczu jednego z nich powiększy się do rozmiarów wielkości 1x2 metry. Zawiśnie przed nami i zobaczę na nim siebie ze zdjęciami w ręku, pokazującego odbitki innym ludziom.
— W ten sposób? — spyta młody i wskaże na niego ręką.
— Dokładnie — odpowiem zaciekawiony — Co to jest? Skąd to jest, przecież to chyba ja, tak?
Zaśmieją się współczująco i pobłażliwie.
— Mar też zajmuje się obrazem — wspomni jedno z nich — Pokażesz Mar?
— Z przyjemnością. Co sobie życzysz zobaczyć? — spyta mnie uprzejmie.
— Nie wiem, co konkretnie fotografujesz? — zaciekawię się.
Zobaczę falę uśmiechów przebiegającą po twarzach.
— Co tylko sobie życzysz. Powiedz, co chcesz zobaczyć — powtórzy pytanie.
— No to może jakieś podróże?
— Wedle życzenia, gdzie?
— Mnie nie pytaj, pokaż ostatnie.
— Dla mnie to bez znaczenia. Ty wybierz.
— Znasz Wenecję?
— Oczywiście, moment — Mar wyciągnie przed siebie rękę i zatrzyma ją nieruchomo przed sobą. Domyślę, się że zrobi sobie zdjęcie. Nie zauważę jednak aparatu. Może to ta dziwna biżuteria na palcach? Ponownie pomacha nimi szybko w powietrzu. Zobaczę na dużym ekranie jak Mar pręży się wsród gołębi na placu Świętego Marka.
— Zaraz chwilę — wciąż będzie pstrykał palcami — przydałby się jakiś tunes.
— Mar jest znanym kompozytorem — doleci z boku.
Zerknę na monitor, na którym pojawią się szybko słowa: Vivaldi - Mar popatrzy na mnie wnikliwie - Elvis Presley, Pink Floyd. Po chwili z niewidocznych głośników zacznie sączyć się muzyka. Dziwne połączenie skrzypiec, melodii Floydów i głosu Presleya. Niby wszystko znane, ale piosenkę będę słyszał pierwszy raz.
— Może być? — spyta.
— No niby może — odpowiem bez przekonania.
— Wolisz wersję z wodą? — po niecałej sekundzie na monitorze pojawi się postać Mar stojąca na placu po kostki w wodzie.
— Mar jest najlepszym kompozytorem i kreatorem obrazu w naszej szkole!
— No dobrze, ale przecież to nieprawdziwe; zwyczajny fejk - nie będę potrafił zmusić się do zachwytu. Przez twarz Mar przebiegnie kilka szybkich tików - zacznie sprawiać wrażenie zastygłej i nieobecnej. Zalegnie niekomfortowa cisza.
— Nie lepiej było tam naprawdę pojechać i zrobić normalne zdjęcie? Jaki tego sens? — spytam licząc na ciekawą wymianę zdań.
Mar nie zareaguje; wciąż nieruchomy, będzie sprawiać wrażenie jakby osoba była zupełnie gdzieś indziej. Czysta nieobecność.
— Nie odpowie ci, dostałeś bana za hejt — usłyszę proste słowa wyjaśnienia.
— To chore, przecież nie powiedziałem mu nic złego, zadałem tylko pytanie — grymas niechęci i przerażenia przebiegnie przez wszystkie trzy twarze.
— Nie można tak mówić, to niestosowne!
— Jak? Że nie widzę sensu w takiej fotografii?
— Nie - nie można mówić “mu”. Spłciowiłeś osobę!
— Ludzie, osoby - kurwa mać! Czy was pojebało już doszczętnie? Przecież nie chciałem niczego złego! — wykrzyczę w głośnym akcie zagubienia. Kątem oka zobaczę jak jedno z młodzieży pada nieprzytomne na ziemię.
— Co się stało, na boga, co się dzieje? — zdezorientuję się jeszcze bardziej, gdy dwie pozostałe twarze zesztywnieją na słowo “bóg”.
— Zemdliłeś. Zostaw, nie odzywaj się plis… To już trzeci raz w miesiącu. Toro nie znosi wulgaryzmów. Trzeci raz. Za dużo. Organizm w cofce! — na monitorku trzeciego/trzeciej/trzeci osoby/młodzieży pojawią się migocące niebiesko-czerwone ikony karetki pogotowia i radiowozu policji. Korzystając z zamieszania, będę próbował oddalić się niepostrzeżenie.

6006

Wyjdę na spacer z aparatem do Parku Świętokrzyskiego. Ze zdumieniem zauważę, że parku już nie ma. Okolica będzie jedną wielką pustką, z dziwnie wyglądającym Pałacem Kultury po środku. Za kwartałem ulic będzie majaczyło bezkresne miasto; całe w bieli, bez żadnych kolorów, fikuśnych elewacji, ozdobień, okien czy balkonów. Białe, proste, ociosane klocki, przypominające nowo/staro/kiedyś wybudowane Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Smukła sylwetka Pałacu zdawać się będzie wyższa niż kiedyś. Zero drzew, krzaków, trawy; brak śladu jakiegokolwiek transportu. Cała rażąca oczy bezkresna biel, będzie sprawiać wrażenie łaknięcia odrobiny koloru; chociażby jednego machnięcia pędzlem, plamy kurzu, czerwonego punkcika rozmazanej na niej muchy. Bezkres makiety szalonego architekta, niknący za horyzontem, nieskończony twór.
Zobaczę morze dziwnie wyglądających i poruszających się ludzi. Takie odniosę wrażenie - że to ludzie. Masa. Tłum. Będą się mijać w odległości kilku centymetrów, ale nie obijać się o siebie. Identycznie ubrani, z ciałami pozbawionymi jakiegokolwiek owłosienia; z dziwnymi metalowymi oczami i uszami, przypominającymi wypukłości łyżek do zupy, i cienkim, podobnym do aureoli, pierścieniem wokół głowy. Podobnie odziani, podobie wyglądający - przypomną mi manekiny ze sklepowych wystaw. Zobaczę, że poruszają się chaotycznie, ale mimo to w jakiś sensowny, zorganizowany sposób. Będę próbował zagadać, nawiązać jakiś kontakt, ale miną mnie jakbym nie istniał. Nie zareagują na dotyk, odsuną się mimowolnie i jakby nigdy nic, ruszą dalej swoją drogą. Przypomną mi tryby w wielkiej maszynie. Zdezorientowany zacznę rozglądać się wokoło. Omiotę plac kilka razy moim nic nie rozumiejącym wzrokiem.
W końcu zobaczę człowieka wyglądającego inaczej; brudnego, zarośniętego, ubranego częściowo w postrzępione łachmany, częściowo nagiego; z czapką z aluminiowej folii na głowie. Będzie defekował w kucki pod białą ścianą pałacu; srał z takim zapałem i ostentacją jakby chciał przekazać światu nadzwyczaj ważny manifest. Podejdę do niego. Stanę blisko i zacznę się przyglądać. Spostrzeże mnie i popatrzy na mnie ze zdziwieniem.
— Widzisz mnie? — odezwie się po chwili.
— Widzę — odpowiem.
Podciągnie brudne gacie i spojrzy na mnie wnikliwe.
— Ja też cię widzę? — spyta.
— Wydaje mi się, że tak. Co się dzieje? Dlaczego oni zachowują się tak dziwnie? — wskażę na tłumy ludzi — Pędzą jak owce, bez żadnego kierunku i celu.
— Dlaczego, dziwnie? Co to jest owce? Normalnie. — brudny i srający zaciekawi się moją osobą — Nie jesteś stąd, prawda?
— Stąd. Jak najbardziej stąd, tylko chyba nie z teraz.
— Dobrze, chodź — złapie mnie za rękę i pociągnie w stronę pałacu. Przejdziemy przez jakąś szczelinę, potem wąskim, ciemnym korytarzem w dół, głęboko. Zorientuję się, że będziemy w jego podziemiach. Byłem tam kiedyś.
Rozejrzę się po wielkiej hali, do której wejdziemy. Brudny barłóg, wokoło tysiące książek i starych gazet. Bardzo starych, prawie rozsypujących się w rękach.
— Co się dzieje z tymi ludźmi? — powtórzę pytanie.
— Nic się nie dzieje. Normalnie - są w projekcji.
— W projekcji? Nie rozumiem.
— Moment — rzuci Brudny i sięgnie po opasłe tomisko. Przewertuje kilka razy kartki. — OK, mam. Oni są w symulacji.
— Symulacji? Czego?
— Życia, świata… — wzruszy ramionami.
— To prawdziwi ludzie? Żyją?
— Prawdziwi. Normalni jak dawno kiedyś. Czują jak zawsze, tylko mają bodźce dostarczane z zewnątrz.
— Po co? Jaki w tym sens?
— Ładujesz sobie założenia projekcji, a appler ciągnie transmisję wedle twoich wytycznych. Zwyczajna sprawa — będzie tłumaczył mi jak dziecku mając głębokie przekonanie, że nic z tego nie zrozumiem. Będzie miał rację. — Taka symulacja w symulacji. Ludzi jest dużo. Tak jest łatwiej i przyjemniej.
— Oni jedzą, śpią? — zapytam.
— Pobierają pożywkę w boksach i spalają naskórek przy przeczyście.
— W jakich boksach?
— W podobnych do tego — wskaże mi niewielką trumnę podobną do łóżka z solarium. Przypomnę sobie japońskie hotele kapsułowe.
— Nie mają domu?
— Mają. W projekcji. Dom, samochód, rodzinę - czego tylko zechcą.
— A ty? — spytam przytomnie.
— Ja nie chcę. Za duży wybór. Kiedy mogę mieć wszystko na zawołanie, czuję jakbym nie miał niczego.
— I da się z tego wyjść? Wyglądają jakby byli uwięzieni.
— Da się, są sposoby — uśmiechnie się tajemniczo — Chociaż trochę wciąż boli.
Zdejmie aluminiową czapkę i pokaże okrągłe wgłębienie na czole i zarośniętej zlepionymi kłakami głowie. Jak się domyślę, to miejsce po dziwnej aureoli.
— Boli?
— Tak. Transmiter jest nakładany za dzieciaka. Wrasta odrobinę, potem ciężko zdjąć — sięgnie pod stertę brudnych szmat i wyciągnie częściowo połyskującą, a częściowo przybrudzoną krwią aureolę.
Rozejrzę się po melinie. Mój wzrok trafi na okładkę starej książki o podróży w czasie. “Tak niewiele się pomylił” - pomyślę, “Eloiów już widziałem, tylko gdzie są Morlokowie?”
— Kto tym zarządza — spytam — Kierują tym inni?
— Inni ludzie?
— No.
— Nie, nie ma innych ludzi, to appler.
— Kto?
— Moment — ponownie zacznie przewracać strony rozpadającej się książki — OK, mam - sztuczny stwór.
— Sztuczny stwór?
Znowu zerknie w książkę — Sztuczny mózg.
— Sztuczna inteligencja?
— Tak, chyba tak.
— Seks, rozmnażanie? — będę drążył temat.
— Pierdolą się wirtualnie, a nowi są z wylęgarek.
— No ale po co? Po co są potrzebni temu - jak to powiedziałeś? - applerowi?
— Nie wiem — wzruszy ramionami.
— I nie ma innych poza symulacją?
— Nie, nie ma.
— A ty?
— Mnie też nie ma — usiądzie na brudnym barłogu i zacznie się onanizować. Z początku wolno, potem coraz szybciej, rytmicznie. Po chwili dojdzie i wytrze penisa kawałkiem brudnej szmaty.
— Widzisz — powie wskazując na sflaczałego członka — To jest prawdziwe, ale mnie nie ma. Nie ma. A ty jesteś?
— Jestem — odpowiem — Na pewno jestem, przecież sobie tego nie wymyśliłem.
Brudny odpadnie. Przechyli głowę, klapnie na wymęczoną poduszkę. Zaśnie. Będzie chrapać. Sięgnę po zakrwawioną aureolę, która zacznie delikatnie wibrować. Z zaciekawieniem założę ją na głowę. Poczuję przyjemne mrowienie. Wszystko wokoło mnie zgaśnie i zniknie. W czarnej czeluści, tuż przede mną, pojawi się wielkie, białe jabłko z przesuwającym się pod nim paskiem. Zobaczę wyłaniające się z nicości kształty.

2023

Stoję przed Pałacem Kultury. Jest zimo. Rozglądam się wokoło i widzę młodzież pomykającą na ślizgawce. Sięgam do kieszeni i wyjmuję iPhona. Zerkam na datę: 6 lutego 2023. Zimno. Co mi odbiło, że wyszedłem z domu? Przecież w takim mrozie, kiedy łapy przymarzają do aparatu i tak nie zrobię żadnych zdjęć. Poza tym głodny jestem. Pierdolę takie hobby - wracam do chałupy.