ROBERT KRESA | MAMIYA 6 MF



_




MAMIYA 6 MF

2006

Oczywiście scena z wyrzucaniem starego, mieszkowego Voigtlandera w poprzednim odcinku, to wymysł zmęczonego, przytłoczonego wyimaginowanym tripem umysłu. Aparat zagościł w mojej kieszeni na tyle długo, bym zrozumiał, że targanie klocowatego Hasselblada z kompletem szkieł to droga ku kalectwu. Nie minęło wiele czasu kiedy kupiłem dalmierzowy komplet Mamiyi 6MF; wszystko co fabryka dała: 50, 75 i 150 mm - całość mieściła się do niedużej torby Domke, wielkości połowy pudełka po damskich butach. Mały, lekki zestaw sprawił, że dostałem skrzydeł. Po niedługim czasie zorientowałem się, że 75-ka i 150-ka są mi do niczego niepotrzebne i przepakowałem resztę do przypaskowej sakwy. W tym momencie moja mobilność siągnęła poziomu jakiego nie doświadczyłem od lat.

Przestałem skupiać się na artystycznych kadrach - ingnorować nostalgiczne i romantyczne krajobrazy - a zwracać większą uwagę na zwyczajne, codzienne życie ulicy, które przemykało mi przed oczami. Oczywiście nie było to tak popularne później streetfoto, bo jak wszystkim wiadomo - i co podkreślają obecni mistrzowie gatunku - ta kategoria narodziła się dopiero koło 2010 roku.
Kupiłem dobre buty i zacząłem wycierać bruki mojego miasta; od czasu do czasu wypuszczać się poza Warszawę, a niekiedy uskuteczniać zagraniczne wycieczki. Samotne spacery, wakacyjne wypady z małżonką czy fotograficzne plenery organizowane przez fascynatów z pl.rec.foto i innych, podobnych grup zapełniały mi każdą chwilę wolnego czasu.

Kilka lat później, kumpel który przyłączył się do mnie na moment, wyprodukował krótkie, fotograficzne story z naszych wędrówek - kiedy próbowaliśmy policzyć, wyszło nam, że przeszliśmy razem ponad 1000 kilometrów.

Chodziłem, chodziłem, chodziłem - zdzierałem kolejne pary butów i zapełniałem swoje archiwum metrami szerokiego celuloidu.
— Za dużo niepotrzebnych słów, za mało bezużytecznych zdjęć; tracisz sens — powiedział mi kiedyś pies, przykuty do budy grubym łańcuchem.
Brnąłem coraz bardziej w otwierającą się wciąż przede mną pustkę. Wciąż mało, za mało; trzeba więcej - zdawało mi się, że próbuję nadrobić leniwość minionych lat. Nie zauważyłem jednak, że coraz częściej zaczynam uskuteczniać samotne wyprawy; coraz więcej ludzi zamiast pojawiać się przy mnie, lądowało przed soczewkami mojego obiektywu; zdawało mi się, że istnieją tylko po to, by być moim tworzywem. Im więcej kilometrów pojawiało się na liczniku mojej smartfonowej apki, tym mniej głosów rozbrzmiewało wokół. Zorientowałem się, że nieświadomie wybudowałem wokoło siebie niewidoczny mur i że jestem w czarnej dupie.