ROBERT KRESA | LEICA MINI ZOOM



_




LEICA MINI ZOOM

1995

Miałem już zawodowy, nonszalancki look ale dźwiganie dwóch klamotów przewieszonych przez szyję trochę męczyło. Zacząłem rozglądać się za czymś małym i poręczniejszym, czymś co mógłbym schować do kieszeni i mieć zawsze przy sobie. Po niedługich poszukiwaniach padło na Lajkę Mini-Zoom. Całkiem niezły obiektyw 35-70, który dawał bardzo dobre jakościowo obrazki, wbudowana lampa i ogólne spasowanie całości sprawiało, że aparat robił świetne wrażenie w ręku. Co ważne, wbudowana całkowita automatyka sprawdzała się idealnie w prawie każdych warunkach. Jedyną wadą jaką pamiętam to lekkie opóźnienie migawki; po naciśnięciu spustu aparat potrzebował ułamka sekundy na ustawienie ostrości - dało się z tym żyć.
Przekręciłem nim wiele rolek - zawodowych jak i prywatnych. Bywał ze mną w takich miejscach i widział takie rzeczy, że wciąż po latach rumienię się na ich wspomnienie - jak w autobiografii Perfectu: “Takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd”; w niektóre negatywy boję się zerkać, bo wciąż siedzi tam ciężki do przetrawienia lęk.

W 1997 pracowałem już w Życiu Warszawy. Szef zlecił materiał z Bazaru Różyckiego i Brzeskiej, na zrobienie którego z oczywistych względów nikt nie miał ochoty. W końcu padło na mnie. Powiedziałem, że wezmę temat, ale później cały dzień chcę mieć wolny. Zostawiłem duży sprzęt w domu i poszedłem na bazar z Lajką w kieszeni. Zrobiłem kilka zdjęć z przyczajki, zostawiłem niewywołany negatyw w redakcji i pognałem na Służew poskakać przy U2.
Rok później, na chorzowski koncert Rolling Stones przemycałem ją w majtkach. Ochroniarze macali po nogach, udach, tyłku i biodrach a lekkie wybrzuszenie nad penisem nie wzbudzało ich zainteresowania. Swoją drogą - paranoja i profesjonalizm managementu zespołu zadziwiał. Przed wejściem na stadion trzeba było oddać telefony komórkowe do szatni, z której odbierało się je dopiero po koncercie - kto zgubił numerek miał przechlapane. Nie chodziło zapewne o zdjęcia bo ówczesne komórki jeszcze takowych nie robiły, a raczej o nielegalne bootlegi, popularne wciąż w tamtych czasach. Na wydanej jeszcze w tym samym roku płycie koncertowej, słychać przyśpiew polskich fanów i Jaggera oznajmiającego łamaną polszczyzną, że miło mu w Polsce być.
Jak opowiadał mi kumpel z redakcji, tuż przed show obsługa zgromadziła wszystkich fotografów i zakomunikowała, że do fotografowania początku koncertu sugerują użycie obiektywu 80-200, czasu naświetlania i przysłony takiej a takiej, na czułości takiej a takiej. Koledzy popukali się w głowę ale pobłażliwe uśmiechy zeszły im z twarzy kiedy okazało się, że oświetlenie podczas trzech pierwszych kawałków było idealnie dopasowane do zaproponowanych ustawień. Czyż nie był to profesjonalizm w czystej postaci?

Podobnie jak wcześniej z Wizenem, obskakiwałem nią wszystkie młodzieżowe balangi, które zważywszy na to, że byłem starszy i niezależny, miały w sobie więcej rozpasanej wolności niż imprezy z lat wcześniejszych. Zabrałem ją do klubu ze striptizem na wieczór kawalerski kolegi. Nie wiem czy byłem tak pijany, że miałem odwagę wywaloną na maksa, czy też to striptizerki miały wywalone na błyskający flesz - faktem pozostaje, że do domu wróciłem ze zdjęciami.

W 1999 przesiadłem się na coś jeszcze mniejszego a Lajka, razem z gustownym lniano-skórzanym piterkiem powędrowała do kumpla.