ROBERT KRESA | GRAFLEX CENTURY GRAPHIC



_




GRAFLEX

2002

Graflex ładny był - taki amerykański; nie licząc wyimaginowanej, różowej Lajki M9, to chyba najbardziej kolorowy i pozytywnie nastawiony do świata aparat foto jaki kiedykolwiek posiadałem.
Fascynacja coraz większymi formatami, tuptała ku mnie drobnymi krokami. Profesjonalne kamery 4x5 cali typu Linhof czy Horseman odpadały z powodu ceny - musiałem rozejrzeć się za czymś tańszym. Mały obrazek porzuciłem już na dobre, więc nie miałem rozterek z zamianą legendy lat 80. - Olympusa XA, na równie legendarną ikonę fotografii prasowej lat 50.
Nie był to pełnoprawny dorosły model ikonicznego Graflexa, a jego mniejszy braciszek 6x9 cm. Rozkładał się jednak podobnie; co prawda przesuwał i kłaniał tylko w jedną stronę, ale wystarczyło to do pierwszych eksperymentów z selektywną głębią ostrości. No i najważniejsze - oliwkowa okleina i wiśniowy mieszek doskonale wpisywały się w emploi z lekka przygłodzonego, szalonego, aczkolwiek szczęśliwego artysty fotografika.

— Ty? Co to kurwa jest? — spytał zdziwiony kumpel, z którym zaliczyłem pierwszy artystyczny wypad na falujące morze żółtego rzepaku.
— Aparat, a co? — wzruszyłem ramionami.
— Ale prawdziwy, czy to klocki lego? To czerwone to zupełnie jak z napleta — kolega rzucał szyderą z lekkością Lennego Bruce’a.
— Stara, klasyczna amerykańska firma — próbowałem bronić honoru i powagi mojej baby kamery.
— Ta, klasyczna — podszedł bliżej i dotknął obudowy — Z czego on jest? Z plastiku?
— To chyba bakelit? — nie miałem pojęcia z czego zrobiony jest aparat.
— Moja babka miała telefon z bakelitu, ale to było z 50 lat temu.
— No to się zgadza, on pewnie niewiele od niego młodszy. Mówiłem ci, że to klasyka.
— Pfff… — prychnął lekceważąco.
— Co pfff…?
— To jest klasyka! — wskazał na swoją czarną, pieczołowicie wypolerowaną w newralgicznych punktach do mosiądzu, Lajkę MP. Chodziły słuchy, że zaraz po zakupie, przez pierwszy tydzień rozpracowywał, w których miejscach pocierać bawełnianą ściereczką, żeby osiągnąć wiarygodny look autentycznie spracowanego sprzętu. I było to dekadę przed tym, nim firma wypuściła oficjalną wersję pocieraną przez samego Lennego Kravitza.
— Przecież to nówka sztuka — wzruszyłem ramionami — kupiłeś ją miesiąc temu.
— Nic nie rozumiesz, Kresa. Liczy się dziedzictwo i rodowód — łza wzruszenia zakręciła mu się w oku.
— Było sobie pinczera kupić. Miałbyś dziedzictwo i rodowód w jednym — nie mogłem opanować napadu ironii.
— Pierdol się koleś — rzucił w nerwach i wsiadł do auta — Bujaj się do domu PKS-em.
Zupełnie zapomniałem o głębokiej wrażliwości kolegi. Z ponurym zniechęceniem poczułem jak kurz spod kół czarnego BMW omiata mnie i mój kolorowy aparat. Rozejrzałem się wokoło i z przerażeniem zauważyłem, że nie mam szans na jakąkolwiek sensowną podwózkę. Morza rzepaków nie były raczej lokalizowane w okolicach ogólnodostępnego transportu publicznego. Po raz pierwszy przeszedłem wtedy ponad 20 km z buta. Nawet nie przypuszczałem, że będzie to w przyszłości moje ulubione okołofotograficzne zajęcie. Doczłapałem się do jakiejś lini kolejowej i wróciłem do domu.

Tani Graflex zapładniał i prowokował wyobraźnię do eksperymentów a’la Adam Słodowy. Chciałem mieć coś szerszego niż standardową portretówkę, która była w komplecie, więc wygrzebałem gdzieś na starociach zużytego szerokiego Wollensaka. Rzecz nie do pomyślenia w późniejszych czasach gotowych rozwiązań - z braku oryginalnej płytki obiektywowej wyciąłem z kartonu kawałek kwadratu, zrobiłem dziurę, wkręciłem obiektyw i okleiłem resztę plastrem. Pasowało jak ulał i co najważniejsze nie wybuchało podczas fotografowania. Jako, że marzyło mi się jakieś UWA, a Wollensak nie był wystarczająco szeroki, kombinowałem dalej. Przy pomocy pojedynczej soczewki, którą dokleiłem do niego z tyłu czarną taśmą izolacyjną, udało mi się wyprodukować obiektyw o ogniskowej - w przeliczeniu na mały obrazek - 19mm. Nic, że ostrość na bokach i winietowanie przypominały otworkowe fotogramy - do onirycznych pejzaży pasowało jak ulał. Czułem, że jestem na właściwej drodze, a erupcja czy też twórczy wytrysk moich skrytych namiętności, zaleje i wprowadzi w podziw cały artystyczny świat fotografiki polskiej.