ROBERT KRESA | FUJIFILM GW690 III



_




FUJIFILM GW690 III

2003

— Panie Robercie, robota jest! — oznajmił pan Leszek na powitanie — Bierze pan?
— Fotograficzna? No nie wiem panie Leszku. Przecież prawdziwy artysta nie powinien się komercjalizować. To może szkodzić mu na wizerunek — zacząłem myśleć na głos.
Pan Leszek popatrzył na mnie świdrującym spojrzeniem. Robił to często, kiedy nie wiedział czy żartuję, czy mówię poważnie. Prawdę mówiąc sam do końca nie wiedziałem która opcja robiła ze mnie większego idiotę.
— To może kawki? Pan pomyśli i zdecyduje — wycofał się na bezpieczną pozycję na zapleczu.
— Trudna ta robota? — spytałem pokornie kiedy pojawił się z powrotem — Nie wiem czy podołam.
— Prosta i szybka. Weźmie pan aparat z rolką filmu — położył na ladzie dalmierzowe Fuji — I pojedzie pan do Nadarzyna zrobić jedną grupową fotę. Cyknie pan osiem klatek, zwinie film i odda mojemu koledze. Prawda, że proste?
— Jak słońce panie Leszku, jak słońce.
— A przy okazji, przetrzyma pan sobie aparat do końca tygodnia i sfotografuje coś dla siebie — dodał nie komentując wzmianki o prostocie słońca.

Nazajutrz, z samego rana zapakowałem się do swojego białego jak śnieg bolidu i podjechałem do podwarszawskiego miasteczka.
— O świetnie, że pan jest — ucieszył się na mój widok kierownik imprezy — Zaraz robimy zdjęcie. Wóz strażacki już czeka.
— Co czeka? — zaniepokoiłem się.
— Wóz strażacki. Podniesiemy pana na górę i cyknie pan fotkę — człowiek nie zauważał zdenerwowania młodego fotografa.
Przyznaję, że odruchy i rutynę zawodowca musiałem mieć na najwyższym poziomie, bo jedyne na czym mogłem się wtedy skupić będąc powoli unoszonym nad ziemią, to żeby nie pobrudzić spodni od wewnątrz. Cieszyłem się, że pogoda była słoneczna, dzięki czemu mogłem fotografować przy krótkich czasach i moje rozdygotane ręce nie miały wpływu na ostrość zdjęć. Przestrzeliłem rolkę, zwinąłem, i zostawiłem ją organizatorowi. Na lekko miękkich nogach wgramoliłem się do samochodu i wróciłem do domu. Łatwy to był zarobek - nie przeczę - bardzo jednak wyczerpujący. Dzień później, pojechałem na zlot motoryzacyjny do Modlina i ustrzeliłem zdjęcie psa przy rozklekotanym maluchu.

— To jest ta Lajka o której wciąż trąbisz? — zbrechtał się kumpel na widok aparatu — Jakaś taka spuchnięta bardzo.
— Jaka Lajka, co ty gadasz stary? — żachnąłem się — Ja już jestem artystą, wchodzę tylko w większe formaty. Nie interesują mnie amatorskie rozmiary.
Faktycznie - Fuji było przerośniętą wersją eMki. Poza ogólnym, bardziej futurystycznym kształtem i wielkością, różniło się od niej jedynie pokrętłem czasów, które umiejscowione było nie na korpusie, ale jak to w większości migawek centralnych - na obiektywie. Ciekawostką była wbudowana poziomica, dodatkowy, blokowany spust na przedzie i licznik przebiegu: na spodzie aparatu dało się podejrzeć ile strzałów ma już za sobą. Zastanawiał dziwny przełącznik długości filmu z opcją czterech ekspozycji. O 220-kach wiedziałem, ale czy zdarzały się w Polsce materiały krótsze o połowę od standardowych 120-ek?

Wieczorem wsadziłem do środka slajd Provii. Zamocowałem na tylnym siedzeniu auta subtelną konstrukcję ze słoniowatego statywu Benbo i przymocowałem aparat na jej szczycie. Wziąłem wężyk w dłoń i pędząc na nowowybudowanym Moście Siekierkowskim 100 km/h, próbowałem uchwycić przejście mojego Mercedesa w nadprzestrzeń.