ROBERT KRESA | DESZCZ



_




DESZCZ



Siedziałem w redakcji ogólnopolskiego dziennika, piłem kawę i patrzyłem na zmoczoną deszczem Pragę.
— Deszcz trzeba sfotografować — szef działu stanął nade mną i popatrzył za okno.
— Na chuj komu deszcz? Jaki jest deszcz każdy widzi, po co zdjęcie? — w tych czasach można było jeszcze przeklinać w pracy, szczególnie w miejscach pełnych twórczej weny.
— Nie mędrkuj Kresa tylko rusz dupę. Nająłeś się jako pies to teraz szczekaj — szef prosto i dosadnie zakończył moje przemyślenia nad sensem fotografowania pogody.
Wyszedłem na dwór i pojechałem na Stare Miasto - wiadomo przecież, że na warszawskiej Starówce wychodzą najlepsze zdjęcia. Pokręciłem się chwilę po Krakowskim Przedmieściu, podreptałem po Marszałkowskiej i z 12 klatkami - redakcja nie pozwalała zmarnować na taki duperel jak pogoda, więcej niż 1/3 filmu - zaszedłem do zaprzyjaźnionego labu. W ciemniowym rękawie wyciąłem z aparatu kawałek negatywu a resztę schowałem na później. Wrzuciłem film do wywoływarki i wróciłem do kontemplacji zmoczonego świata.
— Co tam Kresa? — mój zachwyt nad mokrymi płytkami chodnikowymi przerwał kumpel z konkurencyjnej firmy — Też Cię na deszcz wysłali?
— Dzień jak co dzień — rzuciłem z westchnieniem.
— Kurwa, pojebane to — ciągnął kumpel — na chuj komu zdjęcie deszczu? Czy ludzie deszczu na oczy nie widzieli żeby robić mu zdjęcia? Żeby jeszcze powódź była jak trzy lata temu… Chciałem już iść na piwo do Amatorskiej a mi tu kurwa z deszczem wyjechali. Deszcz, mgła, śnieg, może niedługo zdjęcia słońca będą chcieli: “Idź zrób newsa bo słońce świeci…”
— Miałem podobne przemyślenia — próbowałem przerwać mu jego wzburzenie.
— Po co biegać za deszczem? Deszcz jest zawsze taki sam. Nie można wziąć zdjęcia z jakiejś ilustracyjnej bazy danych?
— Niby można, ale chyba nie wypada - bądź co bądź to jakiś news. Nie chodzi ogólnie, że pada, a że pada teraz i tutaj. To jak z tym, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki.
— Gówno prawda - nie mędrkuj; w zeszłym roku na wczasach, wchodziłem do tej samej rzeki kilka razy dziennie — kolega uspokoił się trochę i zaczął żartować.
— Albo wyobraź sobie — ciągnąłem dalej — że masz taką funkcję w Photoshopie: wrzucasz fotę z dajmy na to placu Zamkowego, zrobioną kiedykolwiek, wybierasz odpowiedni filtr, a sztuczna inteligencja w kompie wedle życzenia zmienia ci pogodę. Super sprawa by była…
— Taa… Trochę się rozpędzasz stary; może w ogóle sobie podarujemy filtry. Odpalisz program, wpiszesz - “plac Zamkowy”, “zima”, “grudzień”, “ZOMO” i dostaniesz niepublikowane zdjęcia ze Stanu Wojennego?
— O! O! Właśnie — powoli zaczynaliśmy wpadać w śmiechawkę — A jak dorzucisz do opisu “Kino Moskwa” i “transporter” to się Niedenthal wkurwi na całego.
— Dobre dobre, ale to chyba nie za naszego życia. Potem co? Andki jak z Terminatora będą za nas zdjęcia robić? Zawód by się skończył.
— No nie nadążasz - jakie andki i zdjęcia, skoro foty będą z kompa? — ciągnęlibyśmy dalej naszą rozmowę, ale z wywoływarki powoli zaczął wychodzić negatyw — Spadam. Wieczorem w Amatorskiej?
— Koniecznie. Grzesiu kupił sobie M6-kę, będziemy macać i świętować.
Wyszedłem z labu i wróciłem do redakcji.
— Co tak długo — usłyszałem na wejściu — malowałeś te zdjęcia czy co? Dobra, dawaj.
Położyłem film na podświetlarce. Szef pochylił się nad nimi i zaczął przeglądać jedno po drugi.
— Dobra, to daj — wskazał palcem.
— Ale to przecież do dupy jest i poruszone. Zobacz dalej: to jak koleś sprzedaje parasolki, albo to zza pleców tej babki; a jak koniecznie chcesz dygnięte to weź to z biegnącą dziewczyną z marynarką nad głową.
— Nie dyskutuj Kresa, skanuj to które pokazałem — boss pozostawał nieugięty.
— No kurwa, nie — wzburzenie wyrwało mi się z piersi - Nie!
— Że co? Chcesz szukać nowej roboty?
— Pierdolę taką robotę. Nie będę sobie przez twoje głupie wybory psuł marki na mieście. Jeszcze ktoś za 20 lat wygrzebie wydanie, zobaczy tą kichę i będę musiał świecić ze wstydu oczami — chwyciłem leżący na podświetlarce flamaster i maznąłem na wybranej przez niego klatce duży krzyżyk — Gówno będziesz miał a nie bębenek!
Nie pamiętam niestety co było dalej; może mózg w trosce o moje zdrowie psychiczne przyblokował to wspomnienie, a może zwyczajnie nie stało się nic. Szefu popatrzył jak na idiotę; pomyślał, że z jebniętymi lepiej nie wchodzić w głębsze dyskusje i odpuścił. Faktem jest jednak, że długo w Życiu nie popracowałem. Po niedługim czasie przeszedłem do Super Expressu, w którym też nie zagrzałem miejsca. Jednak stamtąd doskonale pamiętam moment kiedy rzuciłem robotę. Tyle, że tą mrożącą w żyłach historię z wypożyczalni kaset video zostawię sobie na inny raz.