ROBERT KRESA | CZAJKA 3



_




CZAJKA 3

1993

Początek roku 2023. Kodak ogłasza, że popyt na filmy jest tak duży, że nie nadąża z produkcją i ku wielkiemu zadowoleniu akcjonariuszy zapowiada podwyżkę cen. 36-klatkowy klasyczny TRI-X ma kosztować w przeliczeniu około 100 zł, czyli tyle ile 128-gigowa karta SD, na której mój aparat pomieści 3600 RAW-ów. Zupełnie odwrotne proporcje niż na początku istnienia cyfry.
Media pieją o renesansie fotografii analogowej, a ja oczami wyobraźni widzę ostatni zryw organizmu w końcowej fazie umierania. Kolorowe paski do których poprzypinane są graty z mojej młodości i fikuśne torebki foto z krokodylowej, ekologicznej skóry leżą na wystawach Louis Vuitton, Hermesa i Balenciagi. Z zaciekawieniem wpatruję się w przyklejone do nich, zahipnotyzowane twarze leśnych dziadków i hipsterskiej młodzieży ze Zbawixa. Czymże wobec tego jest pięciopak małoobrazkowej Portry za 620 złotych?
Zastanawiam się ile w przeliczeniu na ówczesne, kosztował film 30 lat temu? Z pewnością niemało, bo wypstrykanie całego negatywu na domowej sesji, wyświetlało w oczach świeżo upieczonej modelki głęboki podziw. Kombinowałem jak mogłem. Poza najdroższym, powoli pojawiającym się na rynku kolorem, próbowałem przyoszczędzić z każdej możliwej strony. Stare sprawdzone HL-ki byłby passe, a ruskim Foto 65, ratowali się upadli fotografowie zapijający swój weltschmerz osiedlowym bimbrem. Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale wydaje mi się, że ten film nie był nawet w kasetce - zwykła plastikowa rolka z materiałem owiniętym czarnym papierem podobnie jak w średnim formacie. Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć jak to się ładowało do kamery. Kodak, Ilford, Agfa - kupowałem to w puszce na metry, ciąłem w łazience, i pakowałem do kasetek wyżebranych z okolicznych fotolabów.
W końcu żeby przyoszczędzić jeszcze bardziej, wziąłem od kumpla półklatkową Czajkę, na której mogłem zrobić 72 zdjęcia, więc koszty automatycznie spadały o połowę. Fajny to był aparat: mały, poręczny i cichy. Ostrość oczywiście ustawiało się na oko, ale o poprawność ekspozycji dbał już wbudowany światłomierz selenowy. Wystarczyło kręcąc pokrętłem czasów lub przysłony, zgrać dwie wskazówki na obudowie kamery i nacisnąć spust. O ile znało się ograniczenia zewnętrznego pomiaru o szerokim kącie, klatki były naświetlone poprawnie i równo. Naciąg migawki, zwijanie powrotne i licznik zdjęć były na spodzie aparatu. Zastanawiał mnie tylko obiektyw. Niby dawał się wykręcić, ale centralna migawka zostawała w korpusie. Bardzo możliwe, że nie był to ficzer aparatu a po prostu rozkręcałem szkło na dwie części.
Niestety - oszczędność oszczędnością, ale jakość zdjęć nie spełniała moich ówczesnych, wysokich oczekiwań. Zastanawiałem się przez chwilę czy nie spróbować kręcić nim filmów - palce miałem wtedy szybkie i bez problemu wyciągnąłbym 24 klatki na sekundę. Niestety trzysekundowe ujęcia to było zbyt duże novum w czasach, które nie znały jeszcze tik-toka. Po kilku dniach zwróciłem sprzęt niezadowolonemu koledze.