ROBERT KRESA | CONTAX T2



_




CONTAX T2

2002

Stałem na stacji benzynowej w warszawskich Włochach i tankowałem moją białą limuzynę marki Daimler-Benz. Promienie letniego słońca pieściły skórę dziewcząt wijących się wokoło starego Garbusa na samoobsługowej myjni. Patrzyłem na wulgarność młodości; na wodę z ręcznego spryskiwacza i mokre, prześwitujące podkoszulki oblepiające ich zgrabne, zmysłowe ciała; na kłębiaste chmury piany, które zdmuchiwały na siebie chichocąc jak nieskażone życiem, niewinne nastolatki.
— Ja przepraszać pana — perlisty śmiech dziewczyn przerwał chropowaty głos dobiegający mi zza pleców. Odwróciłem się gwałtownie. Niecały metr ode mnie stał śniady, przypominający z wyglądu typ śródziemnomorski, facet. Stał na tyle blisko, że mogłem poczuć woń wody kolońskiej Brutal, którą roztaczał intensywnie wokół siebie.
— Czego? — zaskoczył mnie, więc sformułowałem pytanie dość niegrzecznie.
— Ja przyjechać z Włoch. Ja Italiano i mamma mia zabraknąć benzyna — patrzył na mnie uwodzącym, pełnym zaufania, złotozębnym uśmiechem.
— No i? Co mi do tego? — zaskoczenie nie zeszło ze mnie na tyle, bym pozbył się ochronnej warstwy grzecznej nieuprzejmości.
— Wracać z wycieczki z Polonia. Polonia piękny kraj ale ja z rodziną tęsknić za dom. Skończyć się pieniądze, bank się popsuć, nie mieć jak wrócić do Bari.
— Gdzie ta rodzina — rozejrzałem się wokoło — Samochód gdzie masz?
— Stanąć tam, za rogiem — zamachał ręką na cztery strony świata.
— I co? Pieniądze chcesz pożyczyć?
— Nie. Ja już wracać do domu, zrobić pamiątki więc aparat niepotrzebny. Może pan kupić niedrogo? — wyciągnął z kieszeni małego kompakta.
— Niedrogo mówisz?
— Niedrogo, na benzyna tylko. Contax, luksusowy.
— Contax? Contax? Pierwsze słyszę. Pewnie jakiś badziew. Gdybyś miał bardziej znaną markę - Canomatica na przykład albo coś…
— Dobry, tytanowy, ciężki, profesjonalny — zachwalał dalej i podał mi kamerę do ręki — 500 złotych.
— Ciężki, bo pewnie ktoś do niego ołowiu do środka nawsadzał — odpowiedziałem obracając go w rękach.
— Celownik szafirowy, tytanowy — reklamował sprzęt niczym sprzedawca z luksusowego butiku z samego centrum Mediolanu.
— A nie diamentowy? — zakpiłem — O, i wgnieciony tutaj, pod napisem koło baterii.
— Nie. To taki dizajn. 400 złotych.
— Dizajn - srizajn. Nie wciskaj mi kitu, widzę że walnięty. 50 złotych ci mogę dać.
— Pan się nie wygłupia. Luksusowa marka. 300 złotych to jak darmo.
— I popsuty w środku — przyłożyłem aparat do oka — Nie pokazuje połowy czasów. Pół stówy - więcej nie mam.
— 200 i żona szczęście panu wywróży — splunął na dłoń i wyciągnął ją w moją stronę.
— Gówno nie profesjonalny, nawet obiektywów wymiennych nie ma. Jakąś lampę o dużej mocy przynajmniej do niego masz? Chociaż torbę porządną? Stówę mogę dać, więcej nie mam.
— No dobrze. Niech da stówę — zrezygnowany wzruszył ramionami.
Wyciągnąłem z portfela 100 złotych. Ledwo zdążyłem dać mu je do ręki a ulotnił się niczym kamfora.
— Ej, a ta żona z wróżeniem gdzie? — rzuciłem w próżnię.
Stara akcja: nie raz słyszałem od kolegów historie o turyście próbującym wcisnąć naiwnym ludziom plastikowy crap udający profesjonalną lustrzankę. Ale 100 złotych nie pieniądz. Zerknąłem na dziewczyny baraszkujące na myjni. Będę miał pretekst do zagadania. Sięgnąłem do schowka na rękawiczki i wyjąłem jakiegoś dyżurnego Tri-Xa. Załadowałem do aparatu i podeszłem do nastolatek wciąż wijących się wokół Garbusa.
— Dziewczyny, robimy sesję? Zrobić wam zdjęcia? — zagadałem z uśmiechem podnosząc Contaxa do oka.
— Weź spierdalaj dziadek — perlisty śmiech ucichł jak cięty nożem — Zboczeniec stary. Zawołam policję i pójdziesz siedzieć za pedofilię, zboku!
Schowałem luksusowego Contaxa do kieszeni - mieścił się idealnie - i pokornie wsiadłem do swojej białej limuzyny. Odjechałem grzecznie i po cichu - nawet nie piszcząc oponami. Zrozumiałem, że jako mężczyzna z trzecim krzyżykiem na karku, nie mam szans w starciu z energią i czystością nastoletniej młodości. Gnałem przed siebie ze łzami porażki w oczach. Moja godność zawodowca i początkującego artysty została zdeptana na tyle, że mimo iż aparat okazał się oryginalny, niesmak nieudanej sesji był tak duży, że w najbliższą niedzielę opchnąłem go za grosze na giełdzie.