ROBERT KRESA | CANON EOS 600



_




CANON EOS 600

1994

OJCZE ŚWIĘTY, MATKO BOSKA, JEZU CHRYSTE!!! - odkryłem giełdę fotograficzną! Dwa piętra, sala koncertowa, foyer, kawiarnia i tłumy przeciskającymi się między sobą ludzi jak na peronie Dworca Centralnego w piątkowe popołudnie. W życiu bym nie pomyślał, że na świecie jest tyle modeli aparatów fotograficznych. Oszołomiony, błądziłem wzrokiem po stolikach i zastanawiałem się czy nie trafiłem przypadkiem do fotograficznego nieba. Przez następne 20 lat, zamiast do kościoła w każdą niedzielę jeździłem do Stodoły.

— Dzień dobry, mógłbym zobaczyć tego Phase One’a?
— Tylko pan nie pstryka — odpowiedział handlarz podając mi aparat.
— Nie pstryka?
— Zdjęć pan nie robi.
Obejrzałem, popatrzyłem w celownik i oddałem z powrotem.
— Jeden pstryknie, drugi pstryknie a potem nówka-aparat-nieśmigany a zużyty — zniesmaczony sprzedawca zaczął wycierać kamerę irchową ściereczką zdecydowanie brudniejszą niż moje palce. — Plam taki narobi. Tłustych. Dotrzeć się później nie można.
— Dobrze, dziękuję. To ja może się jeszcze zastanowię… — wybąkałem grzecznie i przepraszająco, próbując nie zerkać w pełne oburzenia oczy.

Nie ma co się okłamywać - byłem typowym macaczem, od których opędzali się wszyscy sprzedający. Wnikliwym spojrzeniem oceniali potencjalnego kupca i wedle uznania dopuszczali do obcowania z najnowszymi cudami techniki. Z wiadomych względów, ze starszymi konstrukcjami nie było takiego problemu.
Przez dwie dekady poznałem tam masę ciekawych ludzi i przewaliłem sporo kasy na szybkich upgrejdach sprzętu, a filmy “od faceta przy kiblu” niejednokrotnie ratowały mój budżet. Z rozrzewnieniem wspominam pojedyncze stoliki największych obecnie polskich sklepów fotograficznych.

Pierwszym aparatem, którego stamtąd wyniosłem był Canon EOS 600. Zrezygnowałem ze swojego ostatniego cuda techniki i zamieniłem je na starszy aczkolwiek bardziej profesjonalny model, który zamiast plastikowego, miał w metalowy bagnet. Wywołałem wielkie zdziwienie na twarzy sprzedającego kiedy oznajmiłem mu, że zostawiam sobie dotychczasowy obiektyw. (Wolałem 35-80/4-5.6 od 35-70/3.5-4.5) Nie oponował - skoro młody człowiek ma fantazję zamienić siekierkę na kijek, to czemu ma dyskutować z młodzieńczą fantazją? W szczegółach technicznych, aparat nie różnił się znacząco od swojego poprzednika. To co pamiętam najbardziej to dziwne symbole “CL” i “OP” w wyświetlaczu w trybie manualnym. Musiało minąć trochę czasu nim zorientowałem się co oznaczają.

W drodze powrotnej spotkałem niespodziewanie kumpla z klatki. Od słowa do słowa, zgadało się, że obaj jesteśmy pasjonatami foto. Dostałem od niego kilkadziesiąt kilogramów Foto-Kuriera, w którego wsiąkłem na dłuższy czas. Powoli dostawałem olśnienia i zacząłem rozumieć, coś co cichy głos próbował powiedzieć mi już wcześniej, że zdjęcia są tylko nic nieznaczącym dodatkiem w świecie pełnym zaawansowanych cudów techniki. Wyobrażałem sobie, że pewnego dnia uda mi się kupić kilka Nikona F4 lub Canona EOS 1 z pełną gamą optyki, co pozwoli stać mi się najlepszym fotografikiem na świecie.