ROBERT KRESA | SZCZEGÓŁ



_




SZCZEGÓŁ



Gienek, syn Gowacowej tej co koło stawu mieszka, obudził się w środku nocy i popatrzył w pusty kąt sieni, w której zwykle zwalał się kiedy wracał zmęczony do domu. Stara nie wpuszczała go do chałupy bo jak mawiała - "Wódką się skropił, a ona tego obrzydlistwa pod swój dach nie wpuści". Gienek popatrzył w ciemność. Zdawało mu się, że coś mu stamtąd obecność daje. Wpatrywał się, a mimo, że obaczyć niczego rady nie dawał, wiedział, że ciemność czai się przy podłodze i też zerka na niego. Zmrużył oczy - w telewizorze mówili, że wtedy widac więcej - i próbował dostrzec co zacz. Zacz owy, pociemniał bardziej jeszcze i wyskoczył przez zbitą szybkę, co ją Gienek któregoś wieczora obuchem siekiery wybił żeby się do chałupy dostać.
— Co za czort? — zaciekawił się. Otworzył drzwi i wyszedł na zagrodę. Pamiętał, że w oborze, pod czarną krasulą ostawił z pół butelki, co jej z Marcinkiem Głupkiem nie zdołali wczoraj wypić. Sięgnął w gnój i wymacał flaszkę. Odkręcił i łyknął. Ciepełko rozlało mu się po przełyku.
Kiedy już miał opuścić butelkę, zobaczył, że czort siedzi na krokwi. Prawdziwy czort, nie jakieś tam gówno co w telewizorze pokazują. To Gienek patrzy na niego a czort na Gienka.
— Powróz weż — powiedział w końcu czort.
— A po kiego mi? — spytał Gienek.
— A weź to pokażę ci cuda.
— A mi cuda nie potrzeba.
— A babę gołą ci pokażę.
Tu Gienek zainteresował się, jako ze ostatnio gołą babę to tylko w telewizorze widział. Wziął powróz i idzie za czortem. Idą nocą, drogą co do Warkocika na kolonie prowadzi. Idą, a czort przy drzewie co zawsze na nie stara Konstantowa spluwa zatrzymał się i patrzy w gałęzie jakby szukał czegoś.
— Gdzie ta baba? — podszedł Gienek bliżej i stanął na palcach, żeby lepiej zobaczyć.
Diabeł przycichł jakoś. Pogwizdywać przestał, choć przez całą drogę gwizdał i w oczy głeboko zerknął. Dziwnie się chłopu na duszy zrobiło, bo pragnienie baby gołej we środku mu grało strasznie, a między nogami gorąc czuł wielki, ale w oczach czorta smutek głęboki zauważył i skołowany lekko być zaczął.
— Pamiętasz Eugeniuszu coś z wczorajszej nocy? — spytał diabeł głosem przymilnym.
Zbielał Gienek bo wiedział, że sprawa się rypła. Wszystko, ale diabłu samemu łgać nie było możliwością. Czapę ściągnął, miętolić ją w ręku począł i ledwo co słychać szepnął.
— Wczoraj w nocy to żeśmy z Głupkiem Marcinkiem do księdza proboszcza do zakrystii po wino weszli, ale wina nie było, tylko wódka, co…
— Nie, nie — zatrzymał go diabeł w pół słowa — później czy pamiętasz co było?
— Później? — zdziwił się chłop — później żeśmy tę wódkę pod gruszką…
— Jeszcze później.
— Jeszcze później to mnie spanie zmogło i nic więcej nie było.
— Nie śniło ci się nic?
Zastanowił się Gienek, bo jak zwykle po alkoholu pamięć mu się rwała, to sen wczorajszy jakby przypominać mu się zaczął.
— No śniło — odpowiedział niepewnie.
— Co się śniło Eugeniuszu?
— Z początku to głupoty jakieś. Tunel czarny. Żem szłem… Szedłem tunelem czarnym. Ciemno jak w dupie u… Ciemno było bardzo, niczego wokół nie widać. Błąkałem się w te i we wte bez kierunku. Po chwili jasno jakieś na końcu się zrobiło. Jakby ktoś okno otworzył i w piwnicę światła wpuścił. Tyle, że nie taką piwnicę małą, a loch długi, bez końca. Bo światło to na samym końcu się zrobiło.
— I co dalej? — diabeł pazurem w powietrzu kółko zakręcił.
— Szłem da… Szedłem w stronę tego światła. Czułem, że dobrze tam będzie. Robiło się jaśniej i cieplej, chłód jaki wcześniej odczuwałem coraz mniej doskwierał. Kiedy byłem już blisko, wciągnęło mnie do środka. I potem było dziwnie. Wszystko zaczęło przelatywac przed oczami jak przyśpieszony film w kinie. Słyszałem urywki rozmów, dźwięki, nawet czułem zapachy. Otoczenie pulsowało i zmieniało się szybko. W końcu film zwolnił i zauważyłem, że biegam z aparatem fotograficznym. Takie przebitki. Dużo tego było to zapamiętałem. Pamiętam migawki, które zatrzymywały mi się w kadrze. W końcu wszystko stanęło i zobaczyłem, że siedzę w pustym, hotelowym pokoju. Prawie po ciemku. Jedyne światło dolatywało od grającego bez dźwięku telewizora. Potem… — Gienek przerwał i zaczął patrzeć diabłu prosto w oczy. — Ale przecież…
— Spokojnie Eugeniuszu. Potem co?
— Potem podniosłem aparat, chwyciłem go w obie dłonie, wycelowałem obiektywem na siebie nacisnąłem spust i zrobiłem zdjęcie.
— I to wszysko?
— Tak.
— Na pewno?
— Tak! Co jeszcze mialoby być?
— Jeden mały szczegół. Pamiętasz dlaczego zrobiłeś to zdjęcie?
— Tak — odpowiedział szeptem Gienio.
— No to wiesz już ile to warte, prawda?
— Tak.
Diabeł popatrzył na niego chwilę. Odwrócił się w stronę starego drzewa i przerzucił powróz przez jedną z gałęzi.
— Poradzisz sobie dalej sam?
— Tak.