ROBERT KRESA | SPOTKANIE Z BRUCEM



_




SPOTKANIE Z BRUCEM



Dzwonek telefonu przerwał mi z obserwację kropel deszczu zbierających się na szybie.
— Idziesz na spotkanie z Brucem Gildenem?
— Nie wiem. Nie mam ostatnio ochoty wychodzić z domu — odpowiedziałem.
— Idź, powiesz mi jak było.
— Sam nie możesz?
— Nie. Jadę fotografować wieloryby na Sycylię i nie dam rady.
— Na Sycylii nie ma wielorybów.
— Skąd wiesz? Byłeś?
— Nie.
— No to nie powinieneś się wypowiadać o rzeczach, których nie widziałeś. Idź. Spytaj się jakiego flesza używa do fotografowania.
— Dobrze. Zastanowię się.

Pogoda nie zachęcała do wychodzenia z domu. Zimno i deszcz stawiały barierę ciężką do przejścia. Skoro jednak wokół tyle barier, jedna czy dwie więcej nie robiły różnicy.
Nie chciałem jechać autobusem. Nadmiar myśli znudzonych ludzi jaki otaczał mnie w komunikacji miejskiej, zniechęcał do tego stopnia, że dziesięciokilometrowy spacer w siąpiącym deszczu wydawał się przyjemnością.
— Z deszczu pod rynnę, z rynny pod deszcz — pomyślałem i minąłem przystanek.
Zapadał zmierzch, chmara ptaków w parku przysiadywała na gałęziach przygotowując się do spania. Przemykałem przez porośnięte ścieżki, próbując uniknąć spadających przede mną i za mną ptasich kup.

W końcu dotarłem na miejsce spóźniony 20 minut.
Bruce był gwiazdą. Tłum ludzi jaki zobaczyłem przeraził mnie i przez chwilę zastanawiałem się czy nie zawrócić. Na szczęście ich uwaga całkowicie poświęcona fotografowi sprawiała, że setki myśli idelanie harmonizowały się z tym co mówił. Nie słyszałem głosów w swojej głowie, tylko echo słów wypowiadanych do mikrofonu.
Stanąłem na antresoli i próbując nie patrzeć na tłum w dole, spoglądałem na zdjęcia, które pokazywał.
Lubiłem oglądać fotografie. Na nieruchomych obrazkach ludzie wyglądali tak jak pamiętałem ich sprzed lat. Dlatego mimo, że fotografowanie znudziło mnie już dawno, nadal robiłem im zdjęcia i w spokoju przyglądałem się znajomym, których złapałem na rolkach negatywu. Uśmiechali się, byli mili i sprawiali wrażenie przyjaznych. Nie widziałem już tych uśmiechów na codzień, więc sprawiało mi to dużą przyjemność.

— Cześć stary! Co słychać? — usłyszałem za plecami. Odwróciłem się gwałtownie.
Mimo, że trwało to już od dłuższego czasu nadal nie mogłem się przyzwyczaić. Strzępki włosów stojącej przede mną postaci, razem z kawałkami skóry zwisały żałośnie z boku jej czaszki. Resztki uszu razem z flegmowatą wydzieliną wypływającą z miejsca, w którym kiedyś były, skapywały jej na ramiona. Dziury na czole pokazywały kawałki kości czołowej. Jedno oko, mimo, że całkowicie matowe, jako tako trzymało się jeszcze na miejscu, drugie zaś zwisało żałośnie na kawałku nerwu wzrokowego obijając się o ropiejący policzek. Postać pociągnęła tym co kiedyś było nosem, a teraz zostało ciemnym otworem, z którego leciała zielonkawa maź.
— Fajnie, że wpadłeś — rzuciła.
Zobaczyłem jak kawałek ust spadł na podłogę odsłaniając spróchniałe kości, które były kiedyś zębami. Poczułem zapach zgnilizny, który zakręcił mi w głowie.
— I co się gapisz matole? — usłyszałem w głowie — Fajnie, że wpadłeś — powtórzyła postać — Podoba ci się?
— Tak, mądrze mówi — przytaknąłem próbując zgadnąć kto stoi przede mną.
— Co u ciebie? — spytałem, mając nadzieję, że domyślę się z kim rozmawiam.
— Gówno, chujku! — wykrzyk i radosny, a przynajmniej radośnie brzmiący rechot. — A w porządku. Staram się wiązać koniec z końcem. Odejdź pedale bo nie mam ochoty z tobą gadać.
— To świetnie, mam nadzieję, że zwiążesz dosyć mocno.
— Co? Co?!
— Dobra, nie przeszkadzam. Pokręcę się jeszcze, zobaczymy się później — rzuciłem.
— OK — postać wykrzywiła bezzębne i bezustne coś co miała podniżej dziury zamiast nosa w odruchu sugerującym uśmiech — Spierdalaj już dupku!
Odchodząc odwróciłem się i zrobiłem zdjęcie. — Będę przynajmniej wiedział z kim rozmawiałem — pomyślałem.

Kiedy zszedłem na dół Bruce skończył wykład. Nadszedł czas na zadawanie pytań. Harmonia głosu i myśli zniknęła. Wszechogarniający jazgot spowodował, że na chwilę zawróciło mi się w głowie. Zachwiałem się o mało nie wpadając na stoisko z fotograficznymi albumami. Odetchnąłem kilka razy i próbowałem zdusić głosy. Po chwili przesunąłem się bliżej. Wiedziałem, że mogę to opanować. Zamknąć w sobie i udawać, że tego nie ma i nigdy nie było. Przecież po to tutaj przyszedłem, nieprawdaż?

Skończyły się pytania. Tłum żywych, gnijących trupów zaczął wstawać z krzeseł. Części ich ciał spadały na podłogę. Kręcili się wokół, przechodzili obok mnie zostawiając po sobie resztki skóry, włosów, paznokci i różnych wydzielin, cuchnących i zgniłych. Próbowałem przemykać między nimi. Nie ocierać. Nie deptać po turlających po podłodze i wpatrywujących się we mnie oczach. Żaden z trupów - mimo, że spoglądały co chwila w moją stronę - nie zdawał się mnie zauważać. Stanąłem pod ścianą i wiedziałem, że znowu przegrałem. Wyjąłem aparat i zrobiłem zdjęcie.
— Muszę wiedzieć, że to nieprawda. Chcę wiedzieć co jest normalne — szepnąłem — To nie wygląda w ten sposób. To na pewno jest takie jakie nie jest. Za dużo myśli, za duzo myśli wokół i w środku. Morze ludzi przepływało obok, falując. Przeszłość i przyszłość harmonizowała się z teraźniejszością.

W pewnym momencie dwie gnijące postacie wyodrębniły się z masy i ruszyły w moją stronę. Wiedziałem, że to kwestia mojej chorej wyobraźni. Że nie powinienem krzyczeć, rzucać się czy w jakikolwiek sposób reagować nienormalnie.
— Cześć Cześć — rzucił pierwszy trup — Nie patrz się na moje cycki bo wcale nie odpadają, zboku. Nie patrz się na moje cycki bo wcale nie odpadają, zboku.
Zobaczyłem, że na moment skóra trupa nabrała całkiem normalnego koloru. Ucieszyłem się, że jedno ucho trzymało się całkiem nieźle, oczy były na swoim miejscu a szeroki uśmiech malował się na normalnych wargach.
— Ja cycków nie mam, więc na moje możesz sobie patrzeć. Ja cycków nie mam, więc na moje możesz sobie patrzeć — rzucił ze śmiechem drugi trup, który też nie wyglądał na trupa stuprocentowego. Migotali jak przestarzały efekt specjalny z kiepskiego filmu SF. Jakby nie mogli - lub też jakbym ja nie mógł - zdecydować się, z której są rzeczywistości. — Idziemy na kawę? Idziemy na kawę? O fotografii sobie porozmawiamy. O fotografii sobie porozmawiamy.
— Jasne! O fotografii, szarościach i sztuce — odpowiedziałem.
O tak! — poczułem jak ktoś obejmuje mnie z tyłu. Odwróciłem się i zobaczyłem stuprocentowego człowieka — I o wesołych myślach, które dźwięczą wokół nas ostatnio.