ROBERT KRESA | ŚNIADANIE MISTRZÓW



_




ŚNIADANIE MISTRZÓW



— To niesprawiedliwe — rzekł Marcel przy porannej kawie.
— Co niesprawiedliwe? — spytał Fabrycjusz zatrzymując łyżkę z owsianką w pół drogi do ust.
— Wyjedziesz za miasto z tą swoją małą zabawką w kieszeni, a ja muszę dźwigać płótno, sztalugi i pudełko z farbami.
Fabrycjusz odsunął talerz przeczuwając początek poważnej kłótni.
— No wiesz... — zawiesił głos, zastanawiając się nad mądrą odpowiedzią.
— Zanim rozstawię swoje graty, ty już dawno zrobisz zdjęcie. A dla mnie to dopiero początek kilkugodzinnej pracy — ciągnął Marcel.
— Nie wiem...
— Albo w studio. Namęczę się kilka dni nad wypracowaniem pięknego światłocienia na twarzy, a ty przyjdziesz, ustawisz dwie lampki, zrobisz pyk i gotowe.
— To nie takie proste...
— Nie przerywaj mi. To nawet nie jest jeden pyk, tylko pyk, pyk, pyk, pyk, pyk, pyk a potem się coś wybierze. Tak to nawet małpa by potrafiła.
— Czy ty chcesz mnie obrazić?
— Potem usiądziesz sobie w ciemni - albo nie daj Boże przy komputerze - wsadzisz ten śmieszny kawałek folii w powiększalnik czy drukarkę i cyk, cyk, cyk, cyk, cyk, cyk - sztuka za sztuką.
— Przepraszam cię bardzo — starał się bronić Fabrycjusz — ale to niezupełnie cyk, cyk. Każda odbitka wymaga osobnego wysłaniania i...
— Och przestań — przerwał mu Marcel — wysłaniania-srania. Zupełnie automatyczna praca.
— Ale czy mógłbyś mi wyjaśnić co cię napadło? I dlaczego tak rano, przy śniadaniu?
— A nawet jak sprzedasz te swoje pstryki, to co? Idziesz do ciemni i robisz następne. Nie tracisz tego co zrobiłeś. Twoje dziecko zostaje przy tobie. A ja? Mogę sobie od czasu do czasu wejść do galerii i popatrzeć na swoje obrazy. O ile oczywiście nikt ich nie kupi, bo wtedy to mogę sobie co najwyżej poprzypominać jak wyglądały.
— No to zostaje ci muzeum — Fabrycjusz próbował rozładować sytuację drobnym żartem — Poza tym gadasz jak baba.
— Wydaje ci się to takie śmieszne?
— Nie. Po prostu życzę ci wszystkiego najlepszego.
— I ty się nazywasz artystą?! Ty robolu, ty! — twarz Marcela zrobiła się purpurowa — Wynoś się! Precz z mojego domu!
— Ale to też mój dom.
— Precz! Won! — chwycił za leżący na stole widelec i rzucił się w stronę Fabrycjusza.
— …