ROBERT KRESA | Z ROZPĘDU



_




Z ROZPĘDU



— A po co wogle wrzucasz te foty do sieci? — spytał kolega na fejsbuku.
— Z rozpędu — odpowiedziałem przysypiając z lekka.
Fotografia jest ze mną już od 40 lat; długo przed modą na obcykiwanie wszystkiego wokoło nie rozstawałem się z aparatem ani na chwilę; mam na zdjęciach całe nastoletnie życie - swoje i moich ówczesnych koleżanek i kolegów; mam nawet moment utraty swojego dziewictwa; zdjęcia ze szkoły, z imprez, wspólnych wycieczek i rodzinnych spędów - podobnie jak to się robi dzisiaj z telefonem.
Zacząłem pracować w redakcjach tuż przed tym nim stałem się pełnoletni. Do prywatnych kadrów doszły ujęcia z życia obcych ludzi; z tymi osobistymi wyhamowałem kiedy śmierć podeszła do mojego świata zbyt blisko, a oglądanie własnej, odległej przeszłości zaczęło dawać więcej smutku niż radości - zastanawiam się czy dzisiejsze smartfonowe pokolenie poczuje to samo po latach.
Przez 15 tysięcy dni nie nauczyłem się niczego innego. Fotografia zdefiniowała mnie jako człowieka; parafrazując znanego nam klasyka - fotografuję, więc jestem. Zwyczajny rozpęd kolego; codzienna pogoń za nową działką po ulicach Warszawy; powrót do domu, wrzuta obrazków na sajta i błogi wyrzut endorfin, który mija po kilku minutach klikania w przycisk odświeżania na fejsbuku. Tyle mi to daje. Czy to wyczerpująca odpowiedź na Twoje pytanie?
Czuję że robienie ambitniejszych zdjęć jest dzisiaj gówno warte. Fotografia nie przybliża świata, nie jest już żadnym zawodem - raczej zabawką dla bogatych; sposobem na połechtanie własnego ego; czymś pomiędzy lepieniem fikuśnego fajansu a budowaniem kolejowej megamakiety w piwnicy własnej wypasionej willi, czy pretekstem do egzotycznych wycieczek na drugą stronę globu; nie ma w niej zadumy - staje się opowiastką idiotów, głośną, wrzaskliwą a nic nie znaczącą. Chciałbym umieć przestać fotografować, ale obawiam się, że jestem na to skazany do końca życia.