ROBERT KRESA | ROZDZIAŁ PIERWSZY



_




ROZDZIAŁ PIERWSZY



I

Tik, tik, tiku, tik, tik, tik, tiku, tik, tiku, tik, tiku, tik, drrrrrrrr, drrrrrr, drrrrrr, bang, drrrr, bang, drrrr, dwirr, dong, bang, dong, dong, ding-dong, ding-dong, ding-dong, drrrr, drrrrr, ding, tiku, tiku, tiku, tiku, ding, tiku, tiku, tiku…“ — nieprzytomnym wzrokiem zerknąłem na komórkę, która udawała budzik.
— Zaraz, moment. Po co tak wcześnie? Jeszcze godzinkę. I tak zdążę. — wyłączyłem dzwonek i odwróciłem się w stronę ściany łapiąc resztki przyjemnego snu.

II

— Masz majtki? — Jaco nachylił się nad wyświetlaczem aparatu Gonia. Byli najlepszymi fotografami paparazzi w kraju, a przynajmniej za takich chcieli być uważani.
— Shit! — odpowiedział Gonio — ten dupek zasłonił ręką.
— Bingo! Ja mam! — zatriumfował Jaco przebierając szybko palcami po menu. — Widzisz? Prawie rowek widać — podsunął mu aparat pod nos.
— Dobre, dobre. Puścimy to za tysiąca jak nic.
— Jaki tysiąc, ścipiałeś? Dwójka będzie jak nic.
Snucie biznesowych planów przerwało im wejście następnej gwiazdy. Razem z resztą dwudziestu fotografów rzucili się w jej stronę.
— Doda, Doda! Tutaj! — krzyknął stojący z lewej.
— Teraz do mnie proszę! — przekrzyknął go ten z prawej.
— Do mnie na dół, Doda! — kucający niżej próbował sciągnąć na siebie spojrzenie piosenkarki.
— Proszę tutaj, proszę pani Dodo, w górę! — wysoki Krzysiu próbował być jeszcze wyższy i wyciągnał ręce z aparatem w górę.
— Doda, Doda zrób mi loda — zanucił cicho Czesio, przeglądając co udało mu się sfotografować.
— Do mnie proszę! — nie mogłem być gorszy. Próbowałem przekrzyczeć tłum.
— Doodaa! Tutaj! — Piter miał zdecydowanie donośniejszy głos.
Ktoś trącił mnie łokciem, odsunąłem się odruchowo. Zenon przebijał się przez tłum.
— Gdzie się pchasz wuju?! — wrzasnął Bubek nazywany tak potocznie z powodu niskiego wzrostu.
— Spierdalaj Bubek! — Zenon próbował odepchnąć go za filar.
— Oż ty popierdolcu! — Bubek był niski, ale ręce miał długie. Zamachnął się uderzając pięścią w Zenonowy flesz. Zenon nie pozostał dłużny i zaczął dusić Bubka paskiem od Canona. Przewrócili się okładając aparatami i gołymi pięściami waląc w co popadnie. Krzysiu próbował rozdzielić walczących jednak kawałek osłony przeciwsłonecznej strącił mu okulary, które roztrzaskały się o podłogę. Gonio i Jaco rozstawieni po obu stronach fotografowali scenę strzelając seriami fleszy. Pozostali stali sparaliżowani nie rozumiejąc do końca co się dzieje.
— Wystarczy! — ochroniarze postawili walczących na nogi — Dziękujemy już panom — kilkoma sprawnymi ruchami przesunęli wszystkich w stronę wyjścia.
— No i po pracy — pomyślałem.
— Dycha jak nic — rzucił mi przez ramię Gonio.
— No. Dawaj, spadówa, trzeba zrzucić — Jaco wyciągnal z torby laptopa i popedził do zaparkowanego pod klubem auta.

III

— Będę wyglądać pięknie? — Paula wyszczerzyła się w stronę obiektywu.
— Jasne — odpowiedziałem — jak młody bóg, bogini znaczy. — Zerknąłem w celownik próbując sobie przypomnieć w jaki sposób dałem się wkręcić w tą robotę.

W zeszłym tygodniu, pod koniec imrezy podszedł do mnie Maciuś i po przyjacielsku klepnął w plecy.
— Jak tam leci?
— Dobrze w miarę, dziekuję. A u ciebie co słychać?
— W porządku stary, w porządku. Nawet lepiej - Narzeczoną mam nową.
— Gratuluję. Co na to małżonka? -- zażartowałem.
— Nie bądź upierdliwy. Mężczyzna - szczególnie zapracowany mężczyzna - musi mieć jakieś chwile wytchnienia. Myślisz, że ja już tylko do roboty i do domu, znowu do roboty, do domu i tak w kółko? Człowiek musi mieć przyjemności w życiu.
— Jasne — przytaknąłem przygryzając język. Ocenianie poczynań znajomych to zbyt ryzykowna sprawa, gdy wynajmuje się od nich kawalerkę za pół darmo.
— I co u nowej narzeczonej?
— Widzisz, pomyślałem, że Paula mogłaby się zająć modelingiem i w zasadzie… Ty jestes fotografem, tak?
— Tak, tylko z modelkami dużego doświadczenia nie mam.
— Nie, nie — przerwał machając mi ręką przed nosem — Nie bądź skromny. Aparat masz, nie?
— Mam.
— No to weźmiesz dziewczynę…
— Ale studia nie mam — próbowałem wyłgać się za wszelką cenę.
— Stary. Na kiego ci studio? W krzaki weźmiesz i coś pykniesz — zarechotał mrużąc oko — Na łono. Wiesz, przyrody — dokończył rozbawiony — Zresztą tu nie chodzi o to, żebyś zrobił dobre zdjęcia, tylko żebyś zrobił zdjęcia w ogóle. Obiecałem, że będzie z niej modelka to muszę pokazać, że działam w tym kierunku. Kumasz?
— Tak.
— No to masz tu numer i dryndnij jutro to się zgadacie. Trzymaj się — rzucił, wracając w stronę baru.

I oto stałem przed dziewczyną klęczącą na łóżku i rozglądałem się wokół szukając pomocy, tak jakby w cenie wynajęcia pokoju wliczone były dwa kilogramy pomysłów.
— Bądź seksi Paula — przypomnialem sobie amerykańskie filmy o fotografach.
Wydęła wargi przechylając głowę do tyłu.
— Zdjąć bluzkę?
— Nie, na razie nie.
— No to jak mam być seksi w ubraniu?
— OK. Tak jest dobrze. Podnieś rękę do ust — próbowałem zrobić coś z niczego. Kliknąłem kilkadziesiąt klatek w serii żeby wyglądało profesjonalnie i wyjąłem kartę z aparatu.
— W porządku. Na dzisiaj wystarczy.
— Zobaczymy? Zobaczymy? — Paula zerkała w komputer jak małe dziecko na wystawę z zabawkami.
— Super! — wykrzyknęła — O! I to ładne. I to. Tutaj wyglądam grubo, to skasuj. O! To świetne — zachwytom nie było końca.
— Wyślesz mi je?
— Jak obrobię, ok?
— Dobrze, to fajnie - uspokoiła się i spytała — Poczekasz na Maćka?
— Miał przyjść? Nie wiedziałem.
— No wiesz. Skoro juz wynajęliśmy pokój… — mrugnęła okiem — Powiedział, że będzie… — zerknęła na zegarek — Za godzinę. Zaczekasz?
— Chyba nie. Chcę jeszcze załatwić kilka spraw na mieście. Powiedz, że zadzwonię w przyszłym tygodniu.
— No dobrze, jak chcesz. Ale zdjęcia wyślesz?
— Jasne.

Kiedy drzwi windy zamykały się za mną, Paula stojąc w otwartym pokoju posłała mi całusa. Nacisnąłem parter i zjechałem na dół. Rzuciłem uśmiech pięknej recepcjonistce. Na ulicy zapadał zmierzch. Nie miałem ochoty tłoczyć się w autobusie. Poprawiłem torbę i ruszyłem piechotą.

Kilkanaście lat temu powtarzałem, że nie ważne co stanie się w życiu, fotografia będzie zawsze na pierwszym miejscu. Że kobiety będą odchodzić, przyjaźnie kończyć i mimo wszystkich gównianych przypadków, do szęścia wystarczy mi kawałek negatywu i stary rozklekotany aparat. I jedynym zmartwieniem będzie by ładne światło nie skończyło się zbyt szybko...
— Szanowanie panu hrabiemu — nie zauważyłem kiedy podpity mężczyzna zaszedł mi drogę.
— Szanowanie, sprawa jest — powtórzył. Zwolniłem i popatrzyłem pytająco.
— Jakiś grosik na bułke szanowny pan hrabia by podarował.
— Wyciągnąłem aparat i skierowałem w stronę bezdomnego.
— 50 złotych! - krzyknął.
— Co? — spytałem.
— 50 złotych za zdjęcie albo zawołam policję.
— Dobrze. Może jutro — odpowiedziałem i odwróciłem się na pięcie.
I mimo, że kobiety odeszły, przyjażnie się skończyły i światło było wciąż to samo, to nie chciało mi się już fotografować. Pozostał wyrobiony przez lata nawyk, który nie przynosił już przyjemności a zaspokajał tylko niezrozumiałe potrzeby.

IV

Obudził mnie dzwonek telefonu.
— Halo? — rzuciłem zaspanym głosem.
— Możesz być za godzinę u prezydenta? — niecierpliwiła się koleżanka.
— Nie wiem czy zdążę.
— Postaraj się. Zresztą i tak nie mam kogo wysłać, więc jeśli nie pójdziesz, nie będzie zdjęć.
— Dobrze. Co tam jest?
— Spotyka się z prezydentem Włoch.
— OK. Zaraz…
Odłożyła słuchawkę nim zdążyłem dokończyć.
Wstałem z łóżka i pobiegłem do łazienki. Z utęsknieniem zerknąłem w stronę kuchni wiedząc, że o sniadaniu, czy choćby łyku kawy mogę zapomnieć. Wciągnąłem spodnie, założyłem marynarkę i wybiegłem z domu.

Autobus wlókł się niemiłosiernie długo. Lekko spóźniony dotarłem do pałacu. Pod biurem przepustek spotkałem zdyszanego kumpla.
— Ty! Dzisiaj wejściem od hotelu! — rzucił. Pobiegliśmy na drugą stronę budynku. Wpadliśmy spoceni do środka, rzucając strażnikowi legitymacje prasowe.
— A… Panowie spóźnialscy — uśmiechnął się zerkając na listę akredytowanych — Pana nie ma — powiedział do mnie przesuwając palcem po kartce.
— Muszę być — odpowiedziałem.
— No nic. Dopiszemy później — podał mi przepustkę.
— Proszę za mną — powiedział drugi strażnik.
Szybkim krokiem zaprowadził nas na taras, gdzie za barierkami tłoczyła się armia fotoreporterów i kamerzystów.
— No co? — zagadał do mnie Sławek -- popiło się i ciężko było wstać?
— Długo czekacie?
— Z godzinę?
— No to chyba zaraz… — nie udało mi się dokonczyc, bo z otwartych drzwi wyszli panowie prezydenci. Podali sobie ręce i spojrzeli w stronę obiektywów. Dźwięk wyzwalanych seryjnie migawek zlał się w głośny szum. Politycy postali chwilę i wrócili do środka.
— Ładnie — powiedział Sławek zerkając na wyświetlacz.
— Patrz — pokazal — Pierwsza fota 11:07:21, ostatnia 11:07:32. Jedenaście sekund. A Jasio zdążył jeszcze zmienić obiektyw! Magik!
Ruszyliśmy do wyjścia. Sięgnąłem po telefon i przeczytałem SMSa - „Zadzwoń jak skończysz zdjęcia“. Wybrałem numer do redakcji.
— Tak?
— Cześć. Skończyłeś już?
— Tak, długo to nie trwało.
— Szef prosił żebyś do niego wpadł.
— Nie wiesz czego chciał?
— Nie. Nie mówił.
— Dobrze. Zaraz będę — schowałem komórkę do kieszeni.
— Na razie chłopaki, muszę spadać do redakcji.

Wyszedłem na ulicę zalaną słońcem. Było dopiero przed południem a gorąc już dawał się we znaki.
— Co jest? — spytałem wchodząc do działu? — Mówił o co chodzi?
— Mówiłam ci, że nie wiem. Ale chyba coś wspominał o aparacie.
Zostawiłem torbę na stole i ruszyłem do kanciapy szefa.
— O! Fajnie, że jesteś.
— Cześć — odpowiedziałem — stało się coś?
— Nie, nie. Znaczy jest prośba. Grześkowi posypał się sprzęt.
— No i?
— No wiesz. Jutro jedzie na kongres, hotel zaklepany, bilet kupiony. Muszę mu coś dać. Tylko ty robisz jeszcze na służbowym.
— Tak. Ale umawialiśmy się…
— Ja wiem. Miało być do końca roku. Ale wiesz - siła wyższa. Poza tym ostatnio nie stoimy za dobrze, konkurencja większa. Jakoś sobie poradzisz.
— Taa… Ciekawe jak.
— Weź sobie trochę wolnego. Coś wykombinujesz. No pomyśl, bo to w zasadzie śmieszne. Zawodowy fotograf, bez aparatu? Wykombinuj coś, bo to jak w tym dowcipie o szewcu, no wiesz?
— Nie?
— Nie znasz? No tam... że szewc bez butów... — machnął ręką i sięgnął po telefon dając znać, że rozmowa skończona.
Grzegorz kręcił się przy dystrubutorze z wodą.
— Stary, sorry — uśmiechnął się niepewnie — nie moja wina. Sam na to wpadł. Powiedziałem, że mogę pożyczyć coś od kumpla, ale uparł się, że wezmę twój.
— OK. Wszystko w porządku - odpowiedziałem. — Chodź. Dam ci ten aparat.
Szef wychylił się z boksu.
— Laptopa też zostaw.
Skinąłem głową.
— Chodź Grzesiu, laptopa też ci dam.
— Ale laptop mi się nie zepsuł — zdziwił się Grzegorz.
— Nie szkodzi. Mi już nie bedzie potrzebny.
Wróciliśmy do działu. Oddałem mu torbę ze sprzetem i usiadłem na parapecie okna.
— Urlop? - Edyta była jedyną osobą w firmie, z którą dało się normalnie rozmawiać. Sprawiała wrażenie, że jest poza gierkami jakie toczyli wszyscy wokół.
— Na to wygląda — odpowiedziałem — ciekawe tylko jak długo.
— Co ci powiedział?
— Nic. Kazał zostawić sprzęt dla Grześka bo jedzie gdzieś i potrzebuje zapasowej puszki.
— To chyba nie wielki problem, co? Nie masz jakiegos rupcia w domu?
— Moze coś by się znalazło, ale to chyba nie o to chodzi.
— A o co? — zdziwiła się.
— Nie wiem. Słońce świeci. Ptaszki śpiewają. Przejdę się. Pomyślę — uśmiechnąłem się — Trzymaj się. Zdrówka! — ruszyłem w stronę schodów.

Wyszedłem na dwór. Bez torby było o wiele lżej. Czy można być tak zmęczonym, że ma się wszystkiego dosyć? Że wszystkie rozmowy wydają się płytkie, pozbawione sensu i zupełnie nieciekawe? Jaką frajdę może sprawiać rozmowa, kiedy zna się odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania? Czy zmuszanie się do bycia towarzyskim, do uśmiechu i wesołej gadki to gra, udawanie czy próba obrony i strach przed odrzuceniem?

Przytłaczały mnie rzeczy, o których nie chciałem myśleć i próbowałem bezskutecznie zapomnieć. Nie miałem już dwudziestu lat. Coraz cześciej przyłapywałem się, że zamiast zastanawiać się co dalej, myślałem, czy jeszcze warto. Czy opłaca się zaczynać i czy starczy czasu. Jak w tej piosence: Że pewnego dnia spostrzegłem, że minęło dziesięć lat. Że nikt nie powiedział mi „biegnij“ i przegapiłem sygnał na start…

V

Telefon nie zadzwonił. Nikt nie zerwał mnie rano i nie kazał gonić na drugi koniec miasta. Nie musiałem w pośpiechu przełykać suchej bułki i siorbać resztek wieczornej herbaty. Zrobiłem sobie śniadanie - wczorajszy chleb wymoczony w jajku i podgrzewany na patelni. Herbata smakowała tak samo jak wczoraj z ta różnicą, że nie parzyła gardła. Popatrzyłem w okno i zupełnie bez pośpiechu wyszedłem.

— Dzień dobry — rozejrzałem się po sklepie. Na półkach, za wypucowanymi szybami, leżały najnowsze modele cyfrowych lustrzanek, obok piętrzyły się stojące pionowo, przypominające wieżowce albo pociski obiektywy. Kolorowe magazyny i książki skrywające wszystkie tajemnice fotografii.
— Dzień dobry — odpowiedział uprzejmie sprzedawca — mogę w czymś pomóc?
— Straciłem aparat i szukam czegoś do zarabiania pieniędzy.
— Jaki system pana interesuje? — nie dopytywał się o szczegóły tylko od razu przeszedł do rzeczy.
— Może Nikon?
— Oczywiście — podszedł do najbliższej gabloty — D5? Bardzo mocny, niezawodny, świetna matryca, kapitalna czułość — kontynuował czytanie prospektu z pamięci.
— Tak, znam, ale wydaje mi się, że na razie wystarczy 750ka.
— Oczywiście — wyjął aparat i położył go na ladzie - jakieś obiektywy?
— Tradycyjnie. 24-70 i 70-200 — zastanawiałem się ile czasu minie nim zwróci mi się ten wspaniały, profesjonalny zakup.
— Obawiam się — zerknął w komputer — że nie mam już długiego zooma. Niestety najszybciej bedę go miał dopiero po weekendzie. Oczywiście, jeśli zdecyduje się pan na zakup, mogę w zastępstwie wypożyczyć Sigmę…
— Mogę zaczekać do przyszłego tygodnia — pomyślałem, że kilka dni nieróbstwa mi nie zaszkodzi a da czas żeby przemyśleć kilka spraw.
— Żaden problem. Myślę, że uda mi się przygotować dla pana coś w promocji — kusił sprzedawca.
— Świetnie — odpowiedziałem rozglądając się po sklepie.
— O! Takie rzeczy jeszcze się sprzedają? — zażartowałem wskazując na półkę z analogowymi aparatami.
— Rzadko. Teraz to już tylko młodzież albo zapaleni artyści. Poza tym z filmami coraz gorzej. Sprzedaje się tak mało, że nie ma sensu zamawiać. Wie pan. Wezmę więcej i przeterminują mi się szybciej, niż ktoś je kupi.
— Miałem kiedyś coś takiego — wskazałem na mały aparat stojący z tyłu za nikonami.
— Piękna sprawa — sprzedawca sięgnął i podał mi go do ręki — leży tu już od roku i nie wydaje mi się, żeby coś się zmieniło. Nie wiem nawet czy baterie jeszcze działają.
Przyłożyłem aparat do oka i dotknąłem spustu. Diody w celowniku zamigotały wesoło.
— Działają — uśmiechnąłem się — ma pan do tego jeszcze jakieś obiektywy?
— Nie. Tylko ten szeroki.
— Ładny. Pamiętam, że byłem z tego bardzo zadowolony.
— Czemu pan sprzedał? - zapytał.
— Nie sprzedałem. Upadł mi któregoś razu.
— Nie dało się naprawić?
— Nie dało się go nawet znaleźć. Fotografowałem w górach. Potknąłem się i aparat poleciał w dół.
— Nieciekawie — pokiwał głową.
— Smutno, że razem z filmem — przytaknąłem — To był koniec wycieczki, bo innego nie miałem. Wróciłem z niczym. Ani sprzętu, ani zdjęć — oddałem mu aparat — Więc umawiamy się na poniedziałek?
— Oczywiście — odpowiedział sprzedawca.

Wszedłem przed sklep. Szlag mnie trafiał gdy pomyślałem, że wydam wszystkie pieniądze na coś, czym przez rok będę musiał zarabiać by znaleźć się dokładnie w tym samym miejscu co teraz. Może lepiej polenić się trochę? Nie wychodzić z domu, wstawać po południu, zasypiać nad ranem. Siedzieć i patrzeć w sufit, albo bez celu szwędać się po mieście przechodzonym z lewej do prawej i z góry na dół? Darować sobie wyścig i przeczekać jedno okrążenie. Tylko co potem? Minie rok i będzie to samo. Nie zmieni się nic. Bo tak naprawdę nigdy się nic nie zmienia. Wydaje się nam, że idziemy do przodu, zdobywamy nowe doświadczenia a gdy zwolnimy i zastanowimy się chwilę, okazuje się, że nie mamy niczego poza rocznym zużytym aparatem, który w połowie nadaje się na śmietnik.

— Hej, hej! Kopę lat! — Marek wyglądał na zadowolonego z przypadkowego spotkania.
— Cześć — odpowiedziałem. Nieoczekiwany kontakt z kolegą ze szkolnej ławki mógł być miłą niespodzianką lub koszmarną stratą czasu. Co jednak szkodziło zaryzykować, skoro miałem go teraz aż nadto. — Na zakupy?
— No tak. Przecież ty też fotografem jesteś.
— Też? - zdziwiłem się. Z tego co pamiętałem to ja byłem tym wydurniającym się, który ganiał z aparatem na wszystkich imprezach i zarywał nocki w łazience, wpatrując się przy czerwonym świetle w kawałek papieru. Marka bardziej interesowała płeć piękna, której jak to sam kiedyś się wyraził - był smakoszem.
— A tak. Wyobraź sobie, że troszeczkę fotografuję.
— Nie wiedziałem. Zawsze miałeś inne hobby.
— No wiesz stary, połączyłem jedno z drugim. Rok temu kupiłem cyfróweczkę i powiem ci, że był to strzał w dziesiątkę. Dziewczyny lgną jedna po drugiej.
— Modę robisz? — zapytałem.
— Dokładnie — przytaknął — wynająłem kawałek piwnicy przy rynku, zrobiłem rajd po używanej odzieży i mam raj. Nie muszę wydawać na knajpy. Jest stoliczek, łóżeczko antyczne. Musisz wpaść stary. Koniecznie. Pełna profeska. Chodź jeszcze na chwilę.
— Panie Zbyszku. Po zumika długiego przyszedłem — uścisnął dłoń sprzedawcy, który natychmiast wyszedł na zaplecze i przyniósł złote pudełko z 70-200 Nikona.
— Dobry? — zażartował Marek odwracając się w moją stronę.
— Najlepszy — odpowiedziałem — profesjonalny.
— No to bierzemy — zapłacił i wyszliśmy na ulicę.
— Pewno, że profesjonalny — kontynuował — Muszę mieć profesjonalny. Dziewczyn nie oszukasz. Zawsze wiedzą, czy podchodzisz ze szmelcem, czy masz coś do powiedzenia w temacie. Ty czym pracujesz? Nikona może masz? Bo jak chcesz to mogę ci pożyczyć do przetestowania.
— Nie, nie mam Nikona.
— Ha! Canonowiec widzę.
— Canona też nie.
— No nie wydurniaj się? Nie mów, że Soniaka kupileś.
— Nie, Sony też nie.
— No to co masz?
— Nic aktualnie.
— Jak to nic? - zdziwił się.
— Mialem Canona ale się posuł.
— No tak. Canony to syf. Czytalem, że autofokus w nich nie działa. No ale nic. Jak byś chciał, to mogę ci razem z aparatem pożyczyć.
— Pożyczysz i czym będziesz dziewczyny robił?
— Stary. Nie jednym aparatem człowiek żyje — wyszczerzył się radośnie. Podszedł do zaparkowanego przed sklepem auta i wrzucił pudełko do bagażnika.
— No to jak?
— Co jak?
— Co z takim pięknym spotkaniem robimy? Przecież, nie puszczę cię teraz. Powspominamy stare czasy, napijemy się kawki. Albo nie! Wiesz, co? Widziałeś tą wystawę w Szałasie Sztuki?
— „Oczy szeroko przysłonięte“? Nie miałem okazji.
— No to idziemy. Zobaczysz mój najnowszy projekt.
— Wisisz tam?
— No jasne. Przecież to przekrojowa wystawa naszego pokolenia. Zadzwonił do mnie Wojtek, to nie mogłem odmówić. Idziemy. Piechotką, to się jeszcze uda jakiegoś piwka napić.

Nie oponowałem. Czasu było tak dużo. Marek gadał całą drogę. Ze szczegółami opisywał każdą sesję z modelką. Większość opowieści opierała się na opisie jego umiejętności, niekoniecznie związanych z fotografowaniem.
— … no a Sylwia. Stary, mówię ci. Laska kapitalna, ale za bardzo zawodowa.
— W jakim sensie zawodowa? - nie rozumiałem.
— No wiesz. Zamiast słuchać co i jak, czaić o co chodzi, to ta, że jej się poza nie podoba, że tak nienaturalnie, że w ten sposób to stóp kobiety nie stawiają. Ocipieć można. Rozebrać się nie chciała, a jak powiedziałem jej o projekcie, to się wzięła i wyniosła. Pierdolnięta jakaś. A mówili, że na pozowaniu się zna i podchodzi do tego na poważnie.
— O jakim projekcie? –- zaciekawiłem się.
— A no tak? Ty przecież się sztuką nie interesujesz. Reporter — pokiwał ze zrozumieniem głową.

Weszliśmy do ogrodu, w którym znajdował się Szałas. Kiedyś ruiny starego pałacu, odnowione i przerobione w eklektycznym stylu. Stare, zabytkowe mury mieszały się z nowoczesną architekturą stali i szkła. Całość dopełniały nitowane rury wystające z każdego, najmniej oczekiwanego zakamarka. Dużo rur. Miały być kojarzone z gałęziami jak w prawdziwym szałasie, jednak z daleka budynek wyglądał jak wielki kłębek zwiniętego niedbale drutu. Burza, która wybuchła przy okazji jego „restauracji“ dawno już przycichła. Pałac nie okazał się dosyć zabytkowy, by utrzymać jego stary wygląd. Jedynie od strony skarpy zostawiono kawałek starej części, dzięki czemu z daleka, dla idących dołem wyglądał jak prawdziwy zabytek.

— Cześć Kasiu — Marek uśmiechnął się do młodej dziewczyny sprawdzającej bilety — Przyszedłem pokazać koledze ogródek — mrugnął do niej porozumiewawczo. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
— Kasia też jest kwiatkiem — szepnął do mnie cicho.
Wystawa zajmowała trzy kondygnacje. Cały budynek zajęty przez sztukę fotograficzną. Na ścianach wisiały fotografie kolorowe, czarno-białe, małe i duże. Slajdy wyświetlane z rzutników przenikały się z audiowizualnymi prezentacjami.
— To jest moje — powiedział Marek wskazując na przeogromną fotografię 2 na 3 metry.— To jest mój „Ogród rozkoszy ziemskich“.
Patrzyłem na zdjęcie. Pod błekitnym niebem z białymi chmurkami rozpościerało się pole kwiatów. Wyglądały na orchidee, choć ich kolory wydawały się bardziej dziełem komputera a nie natury.
— No i?
— Piękne — przytaknąłem.
— Stary. Ile się narobiłem w szopie. Myślałem, że nie wyrobię. Najgorzej było namówić tyle dziewczyn.
— Dziewczyn? — nie zrozumiałem.
— Ha! — odezwał się tajemniczo Marek — podejdź bliżej.
Podszedłem do zdjęcia. Coś co z daleka wydawało mi się dziwnymi kwiatami, było naprawdę zdjęciami kobiecych genitaliów porozciąganych w photoshopie.
— Zatkało cię, co? — Marek promieniał — Nie ma powtórek. Każdy kwiatek to jedna dziewczyna. Trzysta sześćdziesiąt sześć kwiatów. Tyle ile dni w roku. Przestępnym. Niezłe, co?
— Robi wrażenie — przyznałem.
— Prewnie, że robi. To sztuka bracie. Kunszt, wysiłek pracy, pomysł — dźwięk telefonu przerwał Markowi jego zachwyt.
— Tak?
— …
— Tak kochanie.
— …
— Trochę nie mogę, spotkałem…
— …
— Tak?
— …
— Dobrze. Zaraz będę - schował telefon do kieszeni.
— Przepraszam cię, ale muszę spadać. Wiesz takie, nagle, tam.
— Stało się coś? Coś poważnego?
— Nie, nie. Ważne spotknie. Biznesowe. Wiesz. Ty sobie tutaj poogladaj, popatrz, a zdzwonimy się później, OK? No to na ra. Cześć.
Wyszedł nim zdążyłem dać mu numer telefonu.

Rozejrzałem się po sali. Zacząłem z zazdrością oglądać zdjęcia. Ale jak wspomniał Marek - reporterka to nie sztuka. Trudno zresztą nazwać to co robiłem reporterką. Miejsce zdjęć gwiazd podpisujących swoje nowe płyty i kłaniających się na premierach filmowych, prezydenta ściskającego rękę premierowi, czy nowych automatów biletowych na dworcu jest w kolorowych magazynach i gazetach drukowanych na kiepskiej jakości papierze. Szybkie cyknięcie, szybkie spojrzenie i do kosza. Nic co można pokazać na „Oczach szeroko przysłoniętych“ lub wysłać na World Press Photo. Mistrz fotografii niepotrzebnej. Dziesięć lat codziennego rannego wstawania, przeliczone na potrzeby powszedniego życia i brak własnego kwiatka.

Zaglądałem w każdy zakamarek galerii. Najbardzie rzucały się w oczy - co logiczne - duże fotografie, takie jak „Ogród rozkoszy ziemskich“. Kiedy jednak przelotnie zapoznałem się ze sztuką największą, pomyślałem, że poszukam nowych smaków w dziełach mniejszych. Dla tych najmniejszych przeznaczona była specjalna sala. Na poddaszu wisiały obok siebie dziesiątki stykówek. Obok każdej płachty wisiało małe szkło powiększające, tak by oglądający mieli większy komfort obcowania. Problemem dla niektórych mogło być, że aby dostać się do lupek należało ostro przykucnąć. Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, że kucnięcie nie rozwiązywało problemu. Jasnym było, że artysta wymagał by do jego twórczości podchodzić w pozycji leżąco-czołgającej. Zerknąłem na tumany kurzu i śmieci zalegające przed zdjęciami i pomyślałem, że poza jednym miejscem, gdzie drogę do stykówki znaczył ślad wypolerowanej klepki, ów artystyczny performens okazał się całkiem nietrafiony.

Nad najbardziej wydeptaną stykówką widniał napis - „Tysiąc dziewic”. Zastanowiło mnie jak na 36 klatkach można zmieścić tysiąc dziewic? Wychodziło 27,77 dziewicy na klatkę. Jak zobaczyć tyle dziewic na tak małym zdięciu? Nawet przy pomocy lupy? Niewiele brakowało, bym przemógł w sobie obrzydzenie do wycierania podłogi i nie padł przed sztuką.

Zszedłem na dół. W rogu, w pomieszczeniu, które kiedyś było narożną wieżą wisiało tylko pięć zdjęć. Usiadłem z wrażenia. Wodziłem wzrokiem z jednego na drugie, z drugiego na trzecie i dalej, by ponownie wrócić do początku. Serce mi łomotało gdy zastanawiałem się nad tym prostym i nieskomplikowanym przekazem jaki niosły fotografie. Czarno-białe kwadraty szerokości około metra. Czerń i biel. Czystość dzieła powalała. Czarne ramki z nadrukowanymi danymi kodakowskiego negatywu i totalna biel w środku. Czyste, prześwietlone klatki. Czarne ramki a w środku nicość. Nic. Zero. Puste, czekające by je zapełnić. Tabula Rasa. Czysta, niezapisana kartka. Tak. Dokładnie. Zrozumiałem. Potrzebowałem wyzerowania. Zapomnienia. Ruszenia przed siebie bez oglądania się w przeszłość. Nie ważne co było, ważne co będzie. Jakże klarowny przekaz i jakże nieskomplikowane dzieło.

Dżwięk telefonu wyrwał mnie z zachwytów.
— Tak? — rzuciłem tłumiąc narastający we mnie śmiech.
— Cześć, to ja — zidentyfikował się Maciuś.
— Cześć Maciek. No i jak? Podobały się fotki? Paula zadowolna?
— Dobre są. Mogą być — rzucił nieprzekonująco — Ale wiesz. Mały problem jest.
— Za mało? — domyśliłem się — Nie ma sprawy, dorobimy może w przyszłym tygodniu. Na razie mam chwilowe problemy ze sprzętem, ale…
— Nie, to nie o to chodzi — przerwał mi cichym głosem, co wydało mi się trochę dziwne. Maciuś był zawsze elokwentny i głośny aż nadto.
— No to o co? Żona cię pobiła? — zażartowałem.
Z drugiej strony odpowiedziała cisza.
— Wydało się o Pauli — wykrztusił w końcu.
— Dobra stary. Nie martw się. Wszystko się ułoży, przecież świat się nie skończył — nie byłem dobry w pocieszaniu, ale starałem się jak mogłem.
— Może się jakoś ułoży, tylko na razie jestem golec.
Domyślałem się już co będzie tematem rozmowy.
— Paula chyba szczęśliwa jest? — próbowałem odgonić od siebie przykrą myśl.
— Z Paulą też nie wyszło — nie próbował nawet tłumaczyć dlaczego — No i wiesz. Mam problem z chatą. Na razie pomieszkam kilka dni w biurze, ale jeśli dasz radę, to chciałbym się wprowadzić w przyszłym tygodniu. Wiem, że to mało czasu, ale chyba znajdziesz coś bez problemu?
— Żaden problem — uspokoiłem go. Faktycznie. Do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł. — Jutro zostawię ci klucze w skrzynce z licznikiem.
— Na pewno? Zresztą, może spotkamy się i…
— Nie, nie. Spokojnie. Wszystko OK. Przyjdź jutro wieczorem, mieszkanie będzie czekało. Muszę kończyć, na razie.
Wyszedłem z galerii.

Jutro rano wstanę i będę bez pracy, mieszkania i pomysłu na przyszłość. Jutrzejszy poranek będzie najbardziej dodupnym porankiem ze wszystkich dotychczasowych. Ale to jutro.

Na dworzu powoli nadchodził wieczór. Niebieskość nieba przechodziła w różowy fiolet, a upał pozbywał się resztek swojej czerwieni. Sunąc bezcelowo przed siebie doszedłem w okolice najnowszego mostu. Wybudowany całkiem niedawno, wiszący, bardzo nowoczesny, przyciągał z daleka swoimi kolorowymi linami.

Wdrapałem się po schodach na góre. Szum przejeżdzających aut usypiał. Słońce chowało się nad wieżowcami, które odbijały się w rzece. Stałem, patrzyłem jak pięknie wyględa z daleka moje rodzinne miasto. Niebo granatowiało a latarnie zaczęły omiatać ulice pomarańczową żółcią. Nie trzeba było czekać by niebo z granatowego stało się smolisto-czarne. Przechyliłem się za barierkę i spojrzałem w dół. W płynącym nurcie zamajaczyło niewyraźne odbicie. Popatrzyłem wokół. W filmach, bohater stojący samotnie na moście spotyka zawsze tajemniczą postać płci przeciwnej. Niestety poza ludźmi w przejeżdzających autach nie zauważyłem żadnej żywej duszy. Wzruszyłem ramionami i zacząłem iśc w strone czegoś co jeszcze dzisiaj miało być moim domem. Szedłem jak w transie. Starałem się nie myśleć o niczym. Coś sie dzisiaj skończyło. Pozostawała nadzieja, że coś innego zacznie sie jutro.

VI

Czułem, że leżę w mokrej, zatęchłej, ciemnej piwnicy. Nie mogłem otworzyć oczu. Usłyszałem dźwięk przesuwanego krzesła. Silna ręka chwyciła mnie i posadziła brutalnie.
— Nazwisko — warknął ktoś nieprzyjemnym głosem. Przełknąłem slinę. Chciałem odpowiedzieć i spytać co się dzieje…
— Nie powiesz? — napiąłem mięśnie bojąc się, że zaraz będzie bicie.
— Zrobiłeś to czy nie?
— Zostawiłeś?
— Zapomniałeś?
— Darowałeś sobie?
— Uważałeś, że to nie tak? — pytania następowały po sobie jak strzały z karabinu maszynowego. Próbowałem otworzyć usta.
— Nie przyznasz się? - pytający zadawał je w sposób sugerujący, że nie interesują go odpowiedzi. Pytał by mieć pretekst do bicia. Jednak bicie nie następowało. Jeśli więc brak zainteresowania odpowiedziami nie wynikał z chęci bicia, to oczywiste było, że odpowiedzi były już pytającemu doskonale znane. Chciałem krzyczeć, wrzeszczeć z bólu, jednak żaden dźwięk nie chciał wyjść mi z gardła. Całym wysiłkiem starałem się krzyknąć lub otworzyć oczy.

Otworzyłem. Siedziałem na łóżku. Przebudzenia są przykre nawet w przypadku koszmarów. Wracając do realnego świata przypominają o jego codziennościach. Zły demon zabiera czarodziejską różdżkę i zaczyna się życie bez magicznych zdolności.

Zrobiłem sobie kawę i rozglądałem się po pustym mieszkaniu. Kilka książek, stare magazyny przy łóżku, tania mini-wieża z kilkoma spiratowanymi płytami obok. Czterdziestoletni człowiek powinnien mieć więcej przedmiotów wokół lub przynajmniej bogatą bibliotekę wspomnień.

Z kartonowych pudełek, które od dłuższego czasu robiły za prowizoryczne szafki wyciągnąłem kilka t-shirtów, dwie pary spodni, całkiem nowy sweter i trochę bielizny. Wrzuciłem wszystko do niedużego worka z marynarskiego płótna. Sięgnąłem po komórkę - jedna kreska. Rzuciłem ją w kąt pokoju. Założyłem trampki, podniosłem worek i rozejrzałem się po małej klitce, która służyła mi za substytut domu. Dom tworzą ludzie, którzy w nim mieszkają. „Tam dom twój, gdzie serce twoje“. Moje serce zawsze przy mnie, więc co za różnica. Wzruszyłem ramionami i wychodząc zamknąłem drzwi. Klucz tak jak obiecałem zostawiłem w skrzynce z licznikami.

Wróciłem do sklepu.
— I jak? Pakować Nikona? - zażartował sprzedawca — Z tym, że jak już mówiłem, 70-200 będę miał dopiero w przyszłym tygodniu.
— Nie, nie — pokręciłem głową. Kąciki jego ust opuściły się odrobinę. — Ale chciałem zobaczyć jeszcze tego malucha.
— A… Tak… — sięgnął i pogrzebał na półce z rupieciami. — Jest tutaj. Piękny sprzęt, w zasadzie nie do kupienia dzisiaj. — Podał mi go do ręki. — Tylko proszę uważać, w środku jest film. Jeśli się pan zdecyduje to wyjmę.
— Śmieszne — pomyślałem i pokiwałem głową. Trzymałem aparat w ręce i zastanawiałem się co mógłbym w nim obejrzeć. Wycięgnąć negatyw, zrobić kilka testów i sprawdzić czy działa? Ale czy w obecnej sytuacji miało to jakiekolwiek znaczenie? Można zaufać przedmiotom martwym? Podniosłem go do oka i popatrzyłem jak światełka w celowniku mrugają zachęcająco. Gdybym był naćpany, pijany lub miał poetycką duszę, mógłbym pomyśleć - usłyszeć wręcz, jak szepcą — Kup mnie, zabierz mnie stąd. Nie chcę się kurzyć i starzeć w zamknięciu. Chcę jeszcze na koniec zobaczyć kawałek życia…
— Dobre! — zaśmiałem się na tą myśl.
— OK. Ile kosztuje? — spytałem sprzedawcę.
— Sześć tysięcy — odpowiedział patrząc mi w oczy.
— Ile?!!!
— No wie pan. Piękny stan. Proszę zobaczyć, żadnych otarć, optyka czysta. Kultowy sprzęt.
— Patrząc po kurzu nie tylko kultowy ale i zabytkowy — próbowałem być złośliwy, jednak nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Wyczuwał, że pozbędzie się dzisiaj kilku rupieci i był szczęśliwy. Sięgnął po ściereczkę i fachowo przetarł aparat z każdej strony.
— Kup mnie, kup. Zabierz mnie stąd, proszę.
— Nie mogę. Nie teraz. Potrzebuję pieniędzy bardziej niż ostatnio — pomyślałem.
— To nic, To nic. Weź mnie i uciekaj.
— Taa... Jasne — skinąłem głową.
— Bateryjki jakieś zapasowe? — spytałem.
Pogrzebał w szufladzie i wyciągnął małe, srebrzyste pastylki, dopisując cyferki na papierowym świstku leżącym na ladzie.
— Jakąś torbę pan znajdzie?
Sprzedawca podszedł do stojaka mieniącego wszystkimi kolorami tęczy.
— Tą domkę mógłby pan pokazać? — wskazałem na małą sakwę leżącą w gablocie.
— Chyba trochę za mała — odpowiedział — i bez paska.
— Może być — złożyłem aparat i wsadziłem do środka.
Ponownie zapisał coś na kawałku papieru.
— Filmy jeszcze. Ma pan jakieś?
Podrapał się delikatnie po głowie. Podszedł do lodówki w rogu sklepu.
— Przykro mi. Wczoraj wieczorem przyszedł jakiś artysta i wykupił wszystko co miałem.
Zerknąłem na licznik aparatu. Zrobine sześć klatek. Na razie starczy. Dokupię w razie potrzeby.
— No trudno. Jakoś sobie poradzę.
— Wyjąć ten z aparatu?
— Nie, niech zostanie.
— Ale wiadomo, co to za staroć?
— Nie ważne. Przetestuję sobie na kwiatkach — odpowiedziałem wiedząc już, że zostawię film w środku i zrobię sobie niespodziankę w przyszłości.
— Tak, tak, tak - będę twoją najlepszą przyjaciółką — szeptał aparat. Roześmiałem się wprowadzając sprzedawcę w lekkie zmieszanie.
— No to wszystko chyba — powiedziałem sięgając do kieszeni.
— Kamerka 6000, domka 100, bateryjki 15 - razem 6155.
— Sześć.
— Niee… Nie moge.
— Szkoda — powiedziałem wyciągając pustą rękę z kieszeni — Przyjdę w przyszłym tygodniu po…
Stój! Weż mnie, WEŻ MNIE!
— Dobra — westchnął — niech stracę. Przynajmniej wiem, że trafi w dobre ręce i będzie robił zdjęcia.
Mało nie parsknąłem ze śmiechu. Przypiąłem domkę do paska i wrzuciłem filmy do worka.
— Zresztą — zastanowiłem się chwilę — może jeszcze jakiś statyw. Ten na górze z tyłu. Mógłby mi pan pokazać?
— Świetny wybór. Profesjonalny sprzęt. Carbon. Lekki, wytrzymały – sięgnąl po małą drabinkę i wspią się na góre — A tego zumika będę miał w przyszłym tygodniu. Prosze zajrzeć.
— TERAZ! UCIEKAJ! BIEGNIJ I ZABIERZ MNIE STĄD!!!
Rzuciłem się w stronę drzwi. Biegłem ile sił nie patrząc za siebie.
— Dzięki, kurwa, dzięki stary!!! — coś wrzeszczało mi przy pasku. 
Nie wiem ile przebiegłem. W końcu zdyszany wpadłem w jakiś zaułek. Zatrzymałem się i zerknąłem czy nikt mnie nie goni.
— Pięknie — pomyślałem — Wspaniały początek nowej przygody.
Roześmiałem sie glośno. Przechodząca staruszka drgnęła na mój widok. Poczułem się jak wyjęty spod prawa. Człowiek, który nie ma nic do stracenia.
— Cudownie! Prawie jak ze starych, romantycznych powieści przygodowych.
— Tak, tak, tak. Wspaniale. W końcu jestem wolny.

Szedłem pustymi jeszcze ulicami nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie miłem żadnych pomyslów i planów co dalej. Nie chciałem mieć. Kątem oka zobaczyłem na wystawie migocącą ścianę telewizorów. Mimo, że nie słyszałem muzyki, odczytałem z ust Bowiego ostatnie wersy piosenki.

We're nothing and nothin will help us
Maybe we're lying, then you better not stay
But we could be safer, just for one day.

Przyspieszyłem i po 30 minutach doszedłem do Dworca Centralnego. Ominąłem rozmazaną kupę w przejściu podziemnym i wszedłem do hali biletowej.
— Dzień dobry — uśmiechnąłem się do kasjerki.
— Dzień dobry — pani próbowała odwzajemnić uśmiech. To najłatwiejszy grymas do wyuczenia.
— Jeden bilet do Berlina poproszę.
— Na kiedy? — spytała.
— Na już? - odpowiedziałem.
— Aha — tym razem kąciki ust poszybowały wyżej niż poprzednio — 16:35?
— Świetnie. Przy oknie się znajdzie?
— Chyba tak — kiwnęła głową.
— Dziękuję.
— Proszę uprzejmie.

Do pociągu zostały niecałe dwie godziny. Dla zabicia czasu poszedłem do centrum handlowego przylegającego do dworca. Pokręciłem się między sklepami patrząc na wystawy i przemykających wokół ludzi. Wreszcie zrzuciłem worek z ciuchami i usiadłem na ławce. Przydałoby zapoznać się z nowym przyjacielem. Wyciągnałem aparat z torby. Był zwyczajny. Nie poobijany, nie poobcierany. Zastanawiałem się co mi strzeliło do głowy żeby wykręcać takie numery. Przyłożyłem go do ucha, nasłuchując czy odezwie się tym razem.
— …wolno robić zdjęć — usłyszałem.
— Że co? — spytałem w myślach.
— Tu nie wolno fotografować — powtórzył ochroniarz niespodziewanie wyrastając przede mną.
— Przecież nie robię.
— No jak pan nie robi, przecież widzę, że aparat pan ma.
— Aparat do gwałtu też mam a nie gwałcę — zażartowałem. Twarz ochroniarza stężała. Stanął z boku i patrzył uważnie co robię. Poobracałem kamerkę jeszcze chwilę i schowałem do sakwy.
— Do widzenia — powiedziałem wstając i podnosząc worek. Nie odpowiedział. Zerkał tylko kątem oka. Szedł za mną w niedużej odległości.
— Super! — pomyślałem — będzie kontrolował czy nie bedę gwałcił.

Wróciłem na dworzec. Na peronie było pusto. Stary, wyliniały gołąb zerkał na mnie bezczelnie. Traciłem go stopą. Gruchnął coś niezadowolony i odszedł. Zobaczyłem, że na peronie grasowało całe stado gołębi. Kręcily się wokół nielicznych ludzi przemykając im między stopami. Gdy zamyślony pasażer wchodził na nie, nie podrywały się gwałtownie i nie odlatywały, tylko gruchocąc odbiegały piechotą.

— Co za bezsens. Masz skrzydła bracie to fruwaj! - rzuciłem do najbliższego. — W dupie ci się przewraca. Wyszedłbyś na świeże powietrze, polatał między zielonymi drzewkami a nie ocierasz się o rozmazane kupy.

Moje uwagi przerwała zapowiedź nadjeżdzającego pociągu. Ruszyłem do odpowiedniego sektora zostawiając ptaka rozmyślającego nad moimi radami. Znalazłem przedział, rzuciłem worek na półkę i usiadłem na swoim miejscu. Zerknąłem przez okno na zamyślonego gołębia.

— Kręcimy się w kółko. Przemierzamy wciąż te same drogi, zamknięci w niewidzialnych klatkach udajemy i oszukujemy siebie, że gdyby tylko zaszła potrzeba rzucimy się do przodu w nieznane. Tak naprawdę jesteśmy tchórzami i jeśli nawet oddalimy się na chwilę od maminego cycka, strach każe wracać nam na znane ścieżki. Obijamy się o ludzi udając, że to przyjacielskie uściski — zamknąłem oczy i poczułem jak pociąg ruszył.